Zeby podrozowanie bylo ciekawsze, niezbedne sa przygody. Na wszelki wypadek, gdybym mila ich niedosyt, przytrafila sie dzis wyjatkowa.
Sihanoukville, popularny kurort nadmorski w Kambodzy.Wyobrazcie sobie piekna, pusta plaze ze zlotym piaskiem i ciepla woda (wyobrazcie sobie, bo zdjec juz wiecej nie bedzie).
Przyjechalam dzis o 6 rano wiec zeby sie zrelaksowac przed poludniem poszlam na spacer. Ide wiec ta piekna pusta plaza (przez ostatni tydzien byly sztormy, dzis pierwszy dzien ladnej pogody wiec turystow brak), widok morza jest tak kuszacy, ze postanawiam sie wykapac.
Nikogo nie ma w poblizu, torbe i rzeczy caly czas mam na oku. Nagle, nie wiem skad, wyskakuje khmer. Lokalny hlopak srednioego wzrostu w bialej koszuli i czerwonej bejsbolowce. Sprintem w kierunku mojej torby. Wiedzialam co sie swiec, wiec i ja sprintem w te sama strone. Niestety byl pierwszy, zlapal torbe, wskoczyl na motor i tyle go widzialam.
Watek humorystyczny: biegnac na ratunek torbie wpadlam w wielka kaluze czerwonego blota, poslizgnelam sie i usiadlam w niej po pas. Pedem wiec hop do morza, w biegu wciagam rzeczy i na droge krzyczac ile sil w plucach. Niestety w okolicy nikogo, moglam wiec sobie krzyczec do woli.
Po chwili na przeciw mnie motocykl. francuz mieszkajacy tu od 4 lat. zgodzil sie mi pomoc.
Najpierw policja. nikogo nie ma, bo o 13 maja przerwe na lunch. Wiec internet. blokowanie kart (dzieki sis, jestes najlepsza!), francuz (Sydney, ma u mnie duze piwo) dzwoni do ambasady francuskiej, gdzie sie jeszcze da. Ma tutaj paru znajomych. drugi posterunek policji, kaza jechac do immigratron office. Oczywiscie trzeba czekac. O 14.30 konczy sie przerwa na lunch. Kaza mi jechac do innej placowki i z zaswiadczeniem o kradziezy wrocic do nich. Okey. Tamci z kolei chca tlumacza. Wiec jedziemy z Sydney'em po tlumacza. Sydney zna jednago chlopaka ktory kiepskawo mowi po angielsku. Nada sie. Wiec z chlopakiem znow do nich.
Udalo sie (sic!). Bez lapowki wyprodukowali 'zaswiadczenie'. Ponoc normalnie niczego nie robia za darmo, Musialam wygladac naprawde zalosnie, no i powtorzylam chyba z 15 raz 'no passport, no money'. Z chlopcem - tlumaczem - znow pedze na motorku do immigration office. 16.30, wiec za pol godziny zamykaja. Mowia ze juz za pozno, ze mam przyjechac jutro. Znow glupia mina numer siedem i sie udalo.
W piec minut mialam w rece kolejne zaswiadczenie. Z nim musze udac sie jutro do ambasady francuskiej w Phnom Penh i zobaczymy co dalej.
Lista strat:
-paszport
-telefon
-$80
- dwie karty debetowe = dostep do gotowki
-aparat (wiec zdjec juz wiecej nie bedzie. dotychczasowe staralam sie reguralnie wrzucac na ipoda)
Troche glupio, ale na co sie tu zloscic. Life is life, rzeczy sa, a potem ich nie ma. Wszystko jest nietrwale i przemija, z tego co nauczylam sie podczas Vipassany. Wiec nie nalezy przywiazywac sie do niczego, tym bardziej do rzeczy martwych.
Ciesze sie, ze mam najlepsza na swiecie rodzine ktora wszystko sprawnie zorganizowala i jutro znow bede przy gotowce.
Lista zyskow:
jeszcze nie opracowalam. ale jak zwykle zyskalam paru 'przyjaciol' bez ktorych tak szybko nie wyszlabym z opresji.
Sihanoukville, popularny kurort nadmorski w Kambodzy.Wyobrazcie sobie piekna, pusta plaze ze zlotym piaskiem i ciepla woda (wyobrazcie sobie, bo zdjec juz wiecej nie bedzie).
Przyjechalam dzis o 6 rano wiec zeby sie zrelaksowac przed poludniem poszlam na spacer. Ide wiec ta piekna pusta plaza (przez ostatni tydzien byly sztormy, dzis pierwszy dzien ladnej pogody wiec turystow brak), widok morza jest tak kuszacy, ze postanawiam sie wykapac.
Nikogo nie ma w poblizu, torbe i rzeczy caly czas mam na oku. Nagle, nie wiem skad, wyskakuje khmer. Lokalny hlopak srednioego wzrostu w bialej koszuli i czerwonej bejsbolowce. Sprintem w kierunku mojej torby. Wiedzialam co sie swiec, wiec i ja sprintem w te sama strone. Niestety byl pierwszy, zlapal torbe, wskoczyl na motor i tyle go widzialam.
Watek humorystyczny: biegnac na ratunek torbie wpadlam w wielka kaluze czerwonego blota, poslizgnelam sie i usiadlam w niej po pas. Pedem wiec hop do morza, w biegu wciagam rzeczy i na droge krzyczac ile sil w plucach. Niestety w okolicy nikogo, moglam wiec sobie krzyczec do woli.
Po chwili na przeciw mnie motocykl. francuz mieszkajacy tu od 4 lat. zgodzil sie mi pomoc.
Najpierw policja. nikogo nie ma, bo o 13 maja przerwe na lunch. Wiec internet. blokowanie kart (dzieki sis, jestes najlepsza!), francuz (Sydney, ma u mnie duze piwo) dzwoni do ambasady francuskiej, gdzie sie jeszcze da. Ma tutaj paru znajomych. drugi posterunek policji, kaza jechac do immigratron office. Oczywiscie trzeba czekac. O 14.30 konczy sie przerwa na lunch. Kaza mi jechac do innej placowki i z zaswiadczeniem o kradziezy wrocic do nich. Okey. Tamci z kolei chca tlumacza. Wiec jedziemy z Sydney'em po tlumacza. Sydney zna jednago chlopaka ktory kiepskawo mowi po angielsku. Nada sie. Wiec z chlopakiem znow do nich.
Udalo sie (sic!). Bez lapowki wyprodukowali 'zaswiadczenie'. Ponoc normalnie niczego nie robia za darmo, Musialam wygladac naprawde zalosnie, no i powtorzylam chyba z 15 raz 'no passport, no money'. Z chlopcem - tlumaczem - znow pedze na motorku do immigration office. 16.30, wiec za pol godziny zamykaja. Mowia ze juz za pozno, ze mam przyjechac jutro. Znow glupia mina numer siedem i sie udalo.
W piec minut mialam w rece kolejne zaswiadczenie. Z nim musze udac sie jutro do ambasady francuskiej w Phnom Penh i zobaczymy co dalej.
Lista strat:
-paszport
-telefon
-$80
- dwie karty debetowe = dostep do gotowki
-aparat (wiec zdjec juz wiecej nie bedzie. dotychczasowe staralam sie reguralnie wrzucac na ipoda)
Troche glupio, ale na co sie tu zloscic. Life is life, rzeczy sa, a potem ich nie ma. Wszystko jest nietrwale i przemija, z tego co nauczylam sie podczas Vipassany. Wiec nie nalezy przywiazywac sie do niczego, tym bardziej do rzeczy martwych.
Ciesze sie, ze mam najlepsza na swiecie rodzine ktora wszystko sprawnie zorganizowala i jutro znow bede przy gotowce.
Lista zyskow:
jeszcze nie opracowalam. ale jak zwykle zyskalam paru 'przyjaciol' bez ktorych tak szybko nie wyszlabym z opresji.
ufff, balam sie, ze zdjec mozesz nie miec, plus wiec taki, ze ostal sie ipod.
OdpowiedzUsuńakcja jak z filmu normalnie. trzymaj sie dzielnie (czyli jak dotad).
buziaki
M.
Skoro są straty to są i zyski, ale oczywiście po drugiej stronie - w przyrodzie nic nie ginie, dla Ciebie to strata do przełknięcia ale dla tego chłopaka to pewnie najszczęśliwszy dzień w życiu:-)Swoją drogą, dobrze że uciekł tylko z torbą, a nie nabrał ochoty na właścicielkę kąpiącą się w morzu...
OdpowiedzUsuńMR
Dorwe go Marta! Obwiążę wokół krzesła i zostawie go dla Cie z kokardką!
OdpowiedzUsuńJack Sparrow :D
Ach, cóż to był za odcinek! Podziwiam nieomal stoicki spokój z jakim przyjęłaś wydarzenie, po którym wielu rozłożyłoby się totalnie. Z wielkim napięciem czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńEK
Dzieki za wsparcie. Najgorsza jest dla mnie mysl ze aparat pojdzie gdzies na czarnym rynku za kilkadziesiat dolcow. Chlopak takiego sprzetu na oczy pewnie nie widzial i raczej nie wie ile jest wart. Wiedzialabym gdzie, pojechalabym go wykupic, biedaka, z rak rzezimieszkow. Nie ma sie co rozkladac, trzeba jechac dalej. dobranoc
OdpowiedzUsuńA to nicpoń! Rzeczywiście z tych wszystkich rzeczy najbardziej żal aparatu ze zdjęciami których nie zdążyłaś tego dnia zgrać. Ale plus jest taki, że posiadając teraz aparat analogowy będziesz odkrywać tą dawno zapomnianą technologię kiedy trzeba było poczekać żeby zobaczyć jak wyszło. Wychodzi wtedy kto tak naprawdę ma talent fotograficzny, a ja szczerze wierzę że ty go masz. Powodzenia w tej fotograficznej przygodzie, która od dziś zaczyna się na nowo!
OdpowiedzUsuńB(Ł)F
Dzieki Barbara. Ciesze sie ze naleze jeszcze do pokolenia ktore pamieta takie sprzety. Choc musze przyznac - pierwszy film schrzanilam i dopiero drugi udalo mi sie prawidlowo zalozyc:) Szukalam nawet 'uzywanych' analogowek ale nie znalazlam nic szalowego. tak wiec ciesze sie z mojego jednorazowego kodaka za kazdym razem kiedy musze recznie przewinac klatke po zrobieniu zdjecia:)
OdpowiedzUsuńCymbał! Przerwał mi pasjonującą lekturę okraszona świetnymi zdjęciami! Na pewno nie otrzyma zaliczenia... Chociaż, z drugiej strony zabrzmiało to wszystko jak świetny kryminał ;-) Emocje się aż we mnie gotują... Może przyszedł czas na regularne pisanie? Vivat fotografia analogowa. A tak serio, podróżuj dalej i nie poddawaj się, trzymamy kciuki. Doktor
OdpowiedzUsuńniech zyje analogowa! sama nie wiem czy to nie poczatek nowej przygody:)
OdpowiedzUsuń