Pisalam nie tak dawno, ze zostawiam ja sobie na 'po 60.' Minely dokladnie dwa tygodnie, a juz jestem z powrotem:)
Przez te pare dni w Kambodzy brakowalo mi na ulicach ruchu lewostronnego. Osiem tygodni w Indiach zrobilo swoje i w P.Penh nie wiedzialam w ktora strone patrzec przechodzac przez jezdnie.
Od paru godzin w Tajlandi - czuje sie bezpieczniej. Wydostalam sie wreszcie z Kambodzy, czyli jest juz na plus. Choc samo przekraczenie granicy rowniez zapewnilo chwile grozy. Okazalo sie, ze panowie w budce odprawy celnej potrzebuja kopii mojego 'Laissez-passer' - dokumentu ktory mam zamiast paszportu. Oczywiscie, Kambodza - wiec najblizsza kserokopiarka w miejscowosci 2 kilometry od granicy:) Smiec mi sie chcialo, gdy to uslyszalam. Majac na wzgledzie naprawde ekskluzywne hotele i resorty ktore mijalismy po drodze...
Mialam ultimatum - puscic z oka plecak - ktory pchany przez podejrzanie wygladajaca pania na wozku metalowym byl juz po stronie Tajskiej, lub oddac nieznanemu typkomi moj dokument, aby na motorku pojechal go skserowac. Nie bylo czasu na zastanawianie, bo autobus z pozostalymi pasazerami przekroczyl juz granice... Wybralam dokument, chwilowo jedyny dowod mojej tozsamosci. W papierem w rece wskoczylam wiec typkowi na motorek i popedzilismy szukac kopiarki. Naprawde nie wiedzialam, co o tym wszystkim myslec; gdyby gdzies przepadl moj plecak - a bylo to wielce prawdopodobne - mysle ze bym sie juz nie zdziwila...
Przejscie przed odprawe Tajska trwalo, dla odmiany, okolo minuty. Zrobilam na zapas wiecej kopi, ale okazaly sie nie potrzebne. No i po, w sumie, 13 godzinach podrozy dotarlam do celu.
Bangkok 2 tygodnie temu byl na dojscie do siebie po Indiach. Pataya - stolica seksturystyki (ktore tajskie miasta nia nie jest...), klubow nocnych i drogich hoteli nad zatoka - goszczaca turystow z calego swiata, rzesze rosjan i chwilowo rowniez mnie, ma byc oaza ostatniego tygodnia podrozy.
Poniewaz moje dotychczasowe plany i zamiary zostaly wywrocone do gory nogami, moim glownym planem jest teraz robienie nic. Zwiedzanie jako-takie, no coz. Od 10 dni mialam byc w Wietnamie i uganiac sie za kolonialnym smakiem. Architektura tajska niestety nie ma w tej kwesti wiele do powiedzenia. Tak wiec stawiam na plaze, dobra ksiazke i odrobine slonca, jesli pokaze sie na od wczoraj zachmurzonym niebie.
Przez te pare dni w Kambodzy brakowalo mi na ulicach ruchu lewostronnego. Osiem tygodni w Indiach zrobilo swoje i w P.Penh nie wiedzialam w ktora strone patrzec przechodzac przez jezdnie.
Od paru godzin w Tajlandi - czuje sie bezpieczniej. Wydostalam sie wreszcie z Kambodzy, czyli jest juz na plus. Choc samo przekraczenie granicy rowniez zapewnilo chwile grozy. Okazalo sie, ze panowie w budce odprawy celnej potrzebuja kopii mojego 'Laissez-passer' - dokumentu ktory mam zamiast paszportu. Oczywiscie, Kambodza - wiec najblizsza kserokopiarka w miejscowosci 2 kilometry od granicy:) Smiec mi sie chcialo, gdy to uslyszalam. Majac na wzgledzie naprawde ekskluzywne hotele i resorty ktore mijalismy po drodze...
Mialam ultimatum - puscic z oka plecak - ktory pchany przez podejrzanie wygladajaca pania na wozku metalowym byl juz po stronie Tajskiej, lub oddac nieznanemu typkomi moj dokument, aby na motorku pojechal go skserowac. Nie bylo czasu na zastanawianie, bo autobus z pozostalymi pasazerami przekroczyl juz granice... Wybralam dokument, chwilowo jedyny dowod mojej tozsamosci. W papierem w rece wskoczylam wiec typkowi na motorek i popedzilismy szukac kopiarki. Naprawde nie wiedzialam, co o tym wszystkim myslec; gdyby gdzies przepadl moj plecak - a bylo to wielce prawdopodobne - mysle ze bym sie juz nie zdziwila...
Przejscie przed odprawe Tajska trwalo, dla odmiany, okolo minuty. Zrobilam na zapas wiecej kopi, ale okazaly sie nie potrzebne. No i po, w sumie, 13 godzinach podrozy dotarlam do celu.
Bangkok 2 tygodnie temu byl na dojscie do siebie po Indiach. Pataya - stolica seksturystyki (ktore tajskie miasta nia nie jest...), klubow nocnych i drogich hoteli nad zatoka - goszczaca turystow z calego swiata, rzesze rosjan i chwilowo rowniez mnie, ma byc oaza ostatniego tygodnia podrozy.
Poniewaz moje dotychczasowe plany i zamiary zostaly wywrocone do gory nogami, moim glownym planem jest teraz robienie nic. Zwiedzanie jako-takie, no coz. Od 10 dni mialam byc w Wietnamie i uganiac sie za kolonialnym smakiem. Architektura tajska niestety nie ma w tej kwesti wiele do powiedzenia. Tak wiec stawiam na plaze, dobra ksiazke i odrobine slonca, jesli pokaze sie na od wczoraj zachmurzonym niebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz