5.09.2011

Kalkuta, Kalkuta

4.09.11

Cztery dni na Kalkute to zdecydowanie za malo. Od 3 dni zmagam sie z bolem zoladka przez co narzucilam sobie bezstresowe tempo zwiedzania. Tam gdzie sie da - metro, gdzie nie - spacer lub taxi.
Pare chwil temu uznalam, ze dluzej nie bede udawac twardziela, zwloklam sie z lozka i podreptalam do najblizszej apteki. Liczylam na jakies ziolowe plukanki, granulki homeopatyczne. No way. Farmaceuta najpierw zarzucil mnie pytaniami co mnie boli, jak i kiedy, a potem wyjal spod lady antybiotyk jeden, drugi, cos oslonowego. 2 x dziennie, piec dni, bedzie dobrze. Chwilowo nie mam wyjscia. Zwijam sie z bolu, biore leki i czekam az przejdzie. Do rana na pewno, bo dolegliwosci pojawiaja sie dopiero po poludniu.

O Kalkucie pisalam... udalo mi sie uchwycic odrobine atmosfery, ale czuje niedosyt. Chcialabym wrocic, najchetniej w towarzystwie sponsora (pojsc na mecz krykieta, zakosztowac odrobine bollywoodskiego high-life'u) i wlasnego kierowcy - jedna linia metra nie wystarcza, a zlapanie taksowki przewaznie graniczy z cudem. Brakuje tu riksz; te ciagniete przez ludzi (ostatnie w calych Indiach) sa koszmarne i jesli z nich korzystalam, to tylko zeby dac im zarobic. Trzesie jak cholera i niewygodnie. Zdecydowanie lepsze i szybsze wlasne nogi.

Dzis jedna z tych chwil, kiedy chcialoby sie ponarzekac. Nie tak dawno pisalam - 'ciesze sie ze znow sama'. Teraz duzo bym dala za towarzystwo drugiej osoby, ktora poszlaby poszukac remedium na moje dolegliwosci lub taksowka zabrala do lekarza i zapewnila ze bedzie okey. W takich momentach zawsze brakuje kogos bliskiego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz