"Podrózników uważa się za śmiałków, a przecież tak naprawdę podróżowanie jest jednym z najbardziej leniwych sposobów spędzania czasu. Podróż to jednak nie tylko leniuchowanie, ale to cały złożony proces nieróbstwa, dzięki któremu możemy skupić uwagę bliskich na własnej nieobecności [...]. Podróżnik to wyjątkowo łakomy gatunek romantycznego voyeura[...]. Życia nie uprzykarzają mu więc tajna policja, szamani, czy malaria, ale perspektywa natknięcia się na innego podróżnika ." Paul Theroux
7.10.2011
2.10.2011
Koniec to dopiero poczatek
Skonczyly sie - jak zgrabnie ktos to nazwal - przygody z serii Disney'a. Nadal w to, co dzialo sie przez ostatnie tygodnie, nie wierze.
Jestem w Berlinie i czuje sie tak, jakbym wogole z niego nie wyjezdzala. A minione trzy miesiace, to historia ktora przytrafila sie komus innemu, nie mnie.
Nie wierze, ze kilkadziesiat godzin temu bylam na lotnisku w Bangkoku, bez dokumentow, telefonu, niemalze bez pieniedzy, a przez moment bez biletu powrotnego do kraju.
Czuje, jakbym to nie ja w tym wszystkim brala udzial, film urwal mi sie gdzies w Kalkucie, jakbym to nie ja tego wszystkiego doswiadczyla, zwiedzila te wszystkie miejsca i miasta.
Ale mimo to, co najmniej polowe mnie, chyba troche odmieniona, wypelnia ogromny bagaz wspomnien i doswiadczen.
Gdyby nie blog, nie mialabym slow, zeby opisac to wszystko, co sie wydarzylo.
Od jutra bede w Poznaniu. Zupelnie tak, jakby nigdy nic sie nie stalo.
Jesli ktos mnie zapyta, co robilam przez ostatnie miesiace, powiem ze nie wiem, i chyba bedzie to najbardziej zgodne z prawda.
Jestem w Berlinie i czuje sie tak, jakbym wogole z niego nie wyjezdzala. A minione trzy miesiace, to historia ktora przytrafila sie komus innemu, nie mnie.
Nie wierze, ze kilkadziesiat godzin temu bylam na lotnisku w Bangkoku, bez dokumentow, telefonu, niemalze bez pieniedzy, a przez moment bez biletu powrotnego do kraju.
Czuje, jakbym to nie ja w tym wszystkim brala udzial, film urwal mi sie gdzies w Kalkucie, jakbym to nie ja tego wszystkiego doswiadczyla, zwiedzila te wszystkie miejsca i miasta.
Ale mimo to, co najmniej polowe mnie, chyba troche odmieniona, wypelnia ogromny bagaz wspomnien i doswiadczen.
Gdyby nie blog, nie mialabym slow, zeby opisac to wszystko, co sie wydarzylo.
Od jutra bede w Poznaniu. Zupelnie tak, jakby nigdy nic sie nie stalo.
Jesli ktos mnie zapyta, co robilam przez ostatnie miesiace, powiem ze nie wiem, i chyba bedzie to najbardziej zgodne z prawda.
1.10.2011
Wyciagnieta
W tarapaty sie wpada po to, zeby z nich wychodzic. Ja z moich wyszlam, a raczej zostalam wyciagnieta za uszy...
Podrozowanie wymaga wprawy. Powoli ja zdobywam. Jak narazie 2:0 dla przeciwnika. Ale wyjde na prowadzenie. W Bangladeszu, Chinach, czy Tybecie. No i w kwestii Wietnamu - nie powiedzialam przeciez jeszcze ostatniego slowa.
Zapowiedzialam sie juz Polnocnym Indiom i Himalajom. Hong Kong czeka niecierpliwie. A moze podejde do tematu z drugiej strony i z Berlina przez Paryz rzuce sie na Nowy Jork. Okaze sie. Co wiadomo nie od dzis, z planami nie nalezy wiazac zbyt duzych nadzieji. Wazne jest tu i teraz, a moje 'tu' i 'teraz' od poniedzialku zaczyna sie na WA. I zdaje sie, ze czeka dluga droga do wymarzonych szczytow.
Dziekuje wiernym czytelnikom, fanom i entuzjastom. A najbardziej niepokonanym sponsorom, pomocnikom i dobrym duchom.
Kolejne zamorskie wyprawy planuje na rachunek wlasny - musze wiec brac sie szybko do pracy bo podrozowanie i wpadanie w tarapaty mocno uzalezniaja:)
Parafrazujac Terzaniego - KONIEC TO DOPIERO POCZATEK.
Podrozowanie wymaga wprawy. Powoli ja zdobywam. Jak narazie 2:0 dla przeciwnika. Ale wyjde na prowadzenie. W Bangladeszu, Chinach, czy Tybecie. No i w kwestii Wietnamu - nie powiedzialam przeciez jeszcze ostatniego slowa.
Zapowiedzialam sie juz Polnocnym Indiom i Himalajom. Hong Kong czeka niecierpliwie. A moze podejde do tematu z drugiej strony i z Berlina przez Paryz rzuce sie na Nowy Jork. Okaze sie. Co wiadomo nie od dzis, z planami nie nalezy wiazac zbyt duzych nadzieji. Wazne jest tu i teraz, a moje 'tu' i 'teraz' od poniedzialku zaczyna sie na WA. I zdaje sie, ze czeka dluga droga do wymarzonych szczytow.
Dziekuje wiernym czytelnikom, fanom i entuzjastom. A najbardziej niepokonanym sponsorom, pomocnikom i dobrym duchom.
Kolejne zamorskie wyprawy planuje na rachunek wlasny - musze wiec brac sie szybko do pracy bo podrozowanie i wpadanie w tarapaty mocno uzalezniaja:)
Parafrazujac Terzaniego - KONIEC TO DOPIERO POCZATEK.
28.09.2011
Jozek w Bangkoku
Jozefa K spraw ciag dalszy. Stwierdzilam juz dawno, a teraz tylko upewniam sie w przekonaniu, ze planujac jakakolwiek przyszla kariere, najpierw powinnam pomyslec o zatrudnieniu osobistej asystentki vel sekretarki. Sprawy formalno-organizacyjne nie sa moja mocna strona. Jesli nawet nie sa ta najslabsza, zdecydowanie nie przychodzi mi latwo ogarnianie niecodziennej rzeczywistosci.
Jestem od wczoraj w Bangkoku, Tajlandia bylaby idealnym miejscem sprzyjajacym wypoczynkowi, jak i rowniez Kambodza, gdyby nie natlok zadan przerastajacych moje zdolnosci koncentracyjne.
Wczoraj, zeby upewniec sie, ze dotre do Europy bez szwanku, postanowilam wyslac jeszcze jednago maila do Aeroflotu - lini ktore zabiora mnie w piatek rano z Hanoi przez Moskwe do Berlina, z pytaniem, czy w zwiazku z tym ze nie mam paszportu, wszystko jest ok i nikt nie bedzie utrudnial mi odprawy w Wietnamie.
Odpowiedz z callcenter@aeroflot.ru negatywna. W wypadku zmiany dokumentu/paszportu nalezy osobiscie udac sie do biura aeroflot z nowym dokumentem. Nie mozna przeprowadzic tej operacji via email. Co z tego, ze pare miesicy temu przeprowadzalam podobny 'zabieg' za posrednictwem maila gdy, juz po zakupie biletu, zmienilam paszport na nowy. Tym razem trzeba osobiscie...
Wstalam dzis wczesnie rano, i tym samym anulujac plany relaksu przed podroza, pojechalam do siedziby aeroflot w Bangkoku. Przyszlo mi to podejrzanie latwo (transport publiczny w Bkk jest dla mnie nadal zagadka) wiec oczywiscie - choc w internecie nie ma o tym wzmianki - aeroflot zmienil pare tygodni temu siedzibe. Biegne wiec do kolejnego miejsca. Pani - ku mojej uldze, ale tez rozczarowaniu, bo po co tu jechalam - mowi ze z dokumentem i biletem nie ma problemu, ale nie jest pewna czy w Hanoi przyjma mnie bez wizy, nawet jesli to transfer.
Dla wlasnego bezpieczenstwa powinnam wiec skontaktowac sie z liniami ktorymi przylece z Bangkoku do Wietnamu. Ona niestety ne moze mi pomoc. Biegne wiec, znow - zalezy mi na czasie, bo nie wiem gdzie jeszcze bede musiala dzis jechac, a biura pracuja do 17 z dwugodzinna przerwa na lunch - do budki telefonicznej (!) i dzwonie do AirAsia.
Po 20 minutach tlumaczenia pani z infolini ze nie chce zmienic rezerwacji tylko dowiedziec sie czy ich linia umozliwia transfer z inna linia, a w zwiazku z tym czy nie potrzebuje wizy w Wietnamie, pani powiedziala ze nie wie i ze powinnam skontaktowac sie z ambasada Wietnamu.
Z ambasada Wietnamu kontaktowalam sie juz wczesniej, w Phnom Penh, i mowili ze transferem moge leciec przez Wietnam bez wizy. Chcialam jednak uslyszec to jeszcze raz, od ambasady w Bangkoku, bo tutaj kazdy mowi cos innego.
Zuzylam w tym celu chyba 12 jedno-bahtowek bo do ambasady wietnamskiej nie sposob sie dodzwonic. Probowalam z roznych automatow, chyba przez 40 minut, i zrezygnowana chcialam jechac do nich osobiscie, kiedy okazalo sie ze jest juz 11, a o 11.30 robia sobie 2h przerwy...
Podtrzymuje mnie na duchu informacja z Polskiej Ambasady w Hanoi - potwierdzajaca zdanie Wietnamczykow z Kambodzy - ze jesli nie opuszczam lotniska w Wietnamie, wizy nie potrzebuje.
Zdecydowanie gorzej byloby, gdyby jednak okazalo sie ze wiza jest potrzebna. Musialabym co tchu pedzic do Ambasady Polskiej, zeby tam wyrobic paszport tymczasowy (nadal posluguje sie tylko dokumentem zastepczym) a potem wize wietnamska. Juz dawno stracilam poczucie panowania nad sytuacja, teraz stracilam jakiekolwiek poczucie sytuacji. Co ma byc to bedzie, pozostaje mi wierzyc, ze bedzie tylko lepiej.
Co wiem, to ze AirAsia nie podejmie sie wyslania mojego bagazu do portu docelowego czyli do Berlina. Moge wiec ublagac ich, zeby z plecakiem wpuscili mnie na poklad. Jesli sie nie uda, a poniewaz chwilowo opuscila mnie dobra passa, stawiam ze sie nie uda, moge wtedy nie zdazyc na samolot z do Moskwy jesli bede chciala odebrac plecak i nadac go ponownie.
Jesli wiec nie wejde na poklad z plecakiem, zostanie on na wieczne amen gdzies w Hanoi. Bo wole go nie odebrac niz sama nie zdazyc na samolot. Nawet jesli zapozoruje ze zaginal i po prostu go nie odbiore i pobiegne do kolejnej odprawy (mam tylko 75minut na przesiadke, a to bardzo malo) bedzie na mnie czekal w Hanoi...
Ide wiec na kawe z lodami, a potem moze na masaz tajski, bo dolary ktore mi zostaly i tak w niczym nie pomoga, kolejnego biletu za nie nie kupie, ani nie przekonam nikogo zeby niemozliwe stalo sie mozliwym.
Burzy to lekko moj swiatopaglad, bo do tej pory zdawalo mi sie ze wszystko jest mozliwe (w tym pozytywnym dla mnie znaczeniu), a teraz zaczynam dochodzic do wniosku, ze skoro wszystko jest mozliwe, nalezy spodziewac sie tego najgorszego.
Mimo wszystko, resztkami nadziei i pozostaloscia ignorancji - mam nadzieje - 'do zobaczenia' w Berlinie.
Jestem od wczoraj w Bangkoku, Tajlandia bylaby idealnym miejscem sprzyjajacym wypoczynkowi, jak i rowniez Kambodza, gdyby nie natlok zadan przerastajacych moje zdolnosci koncentracyjne.
Wczoraj, zeby upewniec sie, ze dotre do Europy bez szwanku, postanowilam wyslac jeszcze jednago maila do Aeroflotu - lini ktore zabiora mnie w piatek rano z Hanoi przez Moskwe do Berlina, z pytaniem, czy w zwiazku z tym ze nie mam paszportu, wszystko jest ok i nikt nie bedzie utrudnial mi odprawy w Wietnamie.
Odpowiedz z callcenter@aeroflot.ru negatywna. W wypadku zmiany dokumentu/paszportu nalezy osobiscie udac sie do biura aeroflot z nowym dokumentem. Nie mozna przeprowadzic tej operacji via email. Co z tego, ze pare miesicy temu przeprowadzalam podobny 'zabieg' za posrednictwem maila gdy, juz po zakupie biletu, zmienilam paszport na nowy. Tym razem trzeba osobiscie...
Wstalam dzis wczesnie rano, i tym samym anulujac plany relaksu przed podroza, pojechalam do siedziby aeroflot w Bangkoku. Przyszlo mi to podejrzanie latwo (transport publiczny w Bkk jest dla mnie nadal zagadka) wiec oczywiscie - choc w internecie nie ma o tym wzmianki - aeroflot zmienil pare tygodni temu siedzibe. Biegne wiec do kolejnego miejsca. Pani - ku mojej uldze, ale tez rozczarowaniu, bo po co tu jechalam - mowi ze z dokumentem i biletem nie ma problemu, ale nie jest pewna czy w Hanoi przyjma mnie bez wizy, nawet jesli to transfer.
Dla wlasnego bezpieczenstwa powinnam wiec skontaktowac sie z liniami ktorymi przylece z Bangkoku do Wietnamu. Ona niestety ne moze mi pomoc. Biegne wiec, znow - zalezy mi na czasie, bo nie wiem gdzie jeszcze bede musiala dzis jechac, a biura pracuja do 17 z dwugodzinna przerwa na lunch - do budki telefonicznej (!) i dzwonie do AirAsia.
Po 20 minutach tlumaczenia pani z infolini ze nie chce zmienic rezerwacji tylko dowiedziec sie czy ich linia umozliwia transfer z inna linia, a w zwiazku z tym czy nie potrzebuje wizy w Wietnamie, pani powiedziala ze nie wie i ze powinnam skontaktowac sie z ambasada Wietnamu.
Z ambasada Wietnamu kontaktowalam sie juz wczesniej, w Phnom Penh, i mowili ze transferem moge leciec przez Wietnam bez wizy. Chcialam jednak uslyszec to jeszcze raz, od ambasady w Bangkoku, bo tutaj kazdy mowi cos innego.
Zuzylam w tym celu chyba 12 jedno-bahtowek bo do ambasady wietnamskiej nie sposob sie dodzwonic. Probowalam z roznych automatow, chyba przez 40 minut, i zrezygnowana chcialam jechac do nich osobiscie, kiedy okazalo sie ze jest juz 11, a o 11.30 robia sobie 2h przerwy...
Podtrzymuje mnie na duchu informacja z Polskiej Ambasady w Hanoi - potwierdzajaca zdanie Wietnamczykow z Kambodzy - ze jesli nie opuszczam lotniska w Wietnamie, wizy nie potrzebuje.
Zdecydowanie gorzej byloby, gdyby jednak okazalo sie ze wiza jest potrzebna. Musialabym co tchu pedzic do Ambasady Polskiej, zeby tam wyrobic paszport tymczasowy (nadal posluguje sie tylko dokumentem zastepczym) a potem wize wietnamska. Juz dawno stracilam poczucie panowania nad sytuacja, teraz stracilam jakiekolwiek poczucie sytuacji. Co ma byc to bedzie, pozostaje mi wierzyc, ze bedzie tylko lepiej.
Co wiem, to ze AirAsia nie podejmie sie wyslania mojego bagazu do portu docelowego czyli do Berlina. Moge wiec ublagac ich, zeby z plecakiem wpuscili mnie na poklad. Jesli sie nie uda, a poniewaz chwilowo opuscila mnie dobra passa, stawiam ze sie nie uda, moge wtedy nie zdazyc na samolot z do Moskwy jesli bede chciala odebrac plecak i nadac go ponownie.
Jesli wiec nie wejde na poklad z plecakiem, zostanie on na wieczne amen gdzies w Hanoi. Bo wole go nie odebrac niz sama nie zdazyc na samolot. Nawet jesli zapozoruje ze zaginal i po prostu go nie odbiore i pobiegne do kolejnej odprawy (mam tylko 75minut na przesiadke, a to bardzo malo) bedzie na mnie czekal w Hanoi...
Ide wiec na kawe z lodami, a potem moze na masaz tajski, bo dolary ktore mi zostaly i tak w niczym nie pomoga, kolejnego biletu za nie nie kupie, ani nie przekonam nikogo zeby niemozliwe stalo sie mozliwym.
Burzy to lekko moj swiatopaglad, bo do tej pory zdawalo mi sie ze wszystko jest mozliwe (w tym pozytywnym dla mnie znaczeniu), a teraz zaczynam dochodzic do wniosku, ze skoro wszystko jest mozliwe, nalezy spodziewac sie tego najgorszego.
Mimo wszystko, resztkami nadziei i pozostaloscia ignorancji - mam nadzieje - 'do zobaczenia' w Berlinie.
24.09.2011
Lady-Pattaya
Codziennie po 17 mlode tajki w pelnym makijazu i skapych kreacjach zasiadaja przy barach i elegancko saczac drinki czekaja na sponsorow.
Kazdy mezczyzna ,w przedziale wiekowym 25 - 95,ktory przyjechal tu na wakacje, predzej czy pozniej wybierze jedna z nich. Na wieczor, na noc, lub na caly turnus. Nierzadko takie znajomosci konczas sie slubem. Wtedy mezczyzna, bedacy przewaznie juz na emeryturze, przyjedzie tu i osiedli sie na stale w jednej z tajskich miejscowosci, byle tylko miec swoja dziewczyne na oku.
Niestety jak dotad nie udalo mi sie wgryzc w temat na tyle gleboko, zeby dowiedziec sie, czy te dziewczyny sa naprawde szczesliwe. Czesc z nich pewnie tak. Alternatywne moglyby byc jednymi z dziesiatek bezrobotnych sziedzacych na progach gabinetow, raz po raz nawolujac 'massasz, massasz'. Albo sprzedawac na plazy kukurydze. Choc tym przewaznie znajmuja sie ich mniej urodziwe kolezanki.
Ja korzystam z tego, ze jest low-season, mimo chmur na niebie, a moze dzieki nim, wyleguje sie na plazy zajmujac jeden z setek wolnych lezakow. Staram sie ignorowac, nie tak znow napastliwych, ale jednak, sprzedawcow ktorzy z czestotliwoscia 3/minute zatrzymuja sie kolo mnie i probuja sprzedac pieczone kraby czy inne smazone banany.
Pattaya ma bardzo rozbudowane zaplecze turystyczne, niestety brak tu rozrywek kulturalnych 'wyzszych lotow'. Jest gdzies jedno kino, ale ciezko mi je namierzyc, z kolei walki Muay Thai na ktore bardzo chcialam sie wybrac, odbywaja sie tylko w piatki.
Za to barow nocnych, klubow GoGo, miejsc oferujacych 'Secret Massage','VIP Sauna', czy co jeszcze tylko mozna sobie wyobrazic, nie sposob naliczyc. Raz po raz trafiaja sie gay-cluby, a przy wejsciach niektorych restauracji uroczo preza sie Lady-boys wszelkiej masci i gatunku.
Zadziwia mnie spokoj z jakim sie w tym calym zamieszaniu odnajduje. Pare tygodni temu uciekalabym stad tak predka, jak tylko sie da. A teraz niemal sie ciesze, gdy mijam wyzwolone, rozneglizowane tajki czy ruskie malzenstwa siedzace na plazy, zapijajace smazone krewetki Jackiem Daniel'sem prosto z 2 litrowej butelki. Calkowita tolerancja!
Spora przyjemnosc sprawia mi tez poruszanie sie po ekskluzywnym centrum handowym, gdzie mozna dostac wszystko, poczawszy od misiow Haribo sprzedawanych na wage, przez francuskie sery i wina, kawe ze Starbucksa, sprzet Canon'a, koszulki Fred Perry, az po kreacje Armaniego.
Co poczatkowo mnie dziwilo, to absolutny brak kobiet z zachodu (pomijam rosyjskie mazenstwa). Ale wlasciwie w jakim celu mialayby tu przyjezdzac. Przy takiej liczbie bezrobotnych tajek...
Ja, pierwszego dnia w hotelu, wprowadzilam spore zamieszanie mowiac ze chce pokoj jednoosobowy i na dluzej niz jedna noc. Pani w recepcji kazala sobie zaplacic z gory, a nastepnego dnia trzy razy upewniala sie , czy na pewno planuje spedzic tu wiecej niz jedna noc. I kazdego ranka pyta ze zdziweniem czy chce przedluzyc rezerwacje... Rowniez w restauracji, w ktorej sie stoluje ('Pink Lady', ktora wbrew nazwie jako jedna z niewielu nie jest klubm nocnym), gdy pierwszego ranka zamowilam Thai Breakfast skladajace sie z miski z ryzem 'na wodzie' i trzech talezykow pelnych pikantnych warzyw z cebula, pieprzem i krewetkami, kelnerka przyslala do mnie managera restauracji, zeby dopytal, czy na pewno wole to od fasolki z jajkami na bekonie.
Tradycyjnie, nie wpisuje sie w lokalny koloryt:)
Nie wiem ile jeszcze dni bede w stanie spedzic na nicnierobieniu. Chwilowo ten stan rzeczy bardzo mi odpowiada. Odwlekam podroz do Bangkoku i ciesze sie kontrastem, jaki w porownaniu do Indi czy nawet Kambodzy, serwuje mi tolerancyjna do granic Tajlandia.
Kazdy mezczyzna ,w przedziale wiekowym 25 - 95,ktory przyjechal tu na wakacje, predzej czy pozniej wybierze jedna z nich. Na wieczor, na noc, lub na caly turnus. Nierzadko takie znajomosci konczas sie slubem. Wtedy mezczyzna, bedacy przewaznie juz na emeryturze, przyjedzie tu i osiedli sie na stale w jednej z tajskich miejscowosci, byle tylko miec swoja dziewczyne na oku.
Niestety jak dotad nie udalo mi sie wgryzc w temat na tyle gleboko, zeby dowiedziec sie, czy te dziewczyny sa naprawde szczesliwe. Czesc z nich pewnie tak. Alternatywne moglyby byc jednymi z dziesiatek bezrobotnych sziedzacych na progach gabinetow, raz po raz nawolujac 'massasz, massasz'. Albo sprzedawac na plazy kukurydze. Choc tym przewaznie znajmuja sie ich mniej urodziwe kolezanki.
Ja korzystam z tego, ze jest low-season, mimo chmur na niebie, a moze dzieki nim, wyleguje sie na plazy zajmujac jeden z setek wolnych lezakow. Staram sie ignorowac, nie tak znow napastliwych, ale jednak, sprzedawcow ktorzy z czestotliwoscia 3/minute zatrzymuja sie kolo mnie i probuja sprzedac pieczone kraby czy inne smazone banany.
Pattaya ma bardzo rozbudowane zaplecze turystyczne, niestety brak tu rozrywek kulturalnych 'wyzszych lotow'. Jest gdzies jedno kino, ale ciezko mi je namierzyc, z kolei walki Muay Thai na ktore bardzo chcialam sie wybrac, odbywaja sie tylko w piatki.
Za to barow nocnych, klubow GoGo, miejsc oferujacych 'Secret Massage','VIP Sauna', czy co jeszcze tylko mozna sobie wyobrazic, nie sposob naliczyc. Raz po raz trafiaja sie gay-cluby, a przy wejsciach niektorych restauracji uroczo preza sie Lady-boys wszelkiej masci i gatunku.
Zadziwia mnie spokoj z jakim sie w tym calym zamieszaniu odnajduje. Pare tygodni temu uciekalabym stad tak predka, jak tylko sie da. A teraz niemal sie ciesze, gdy mijam wyzwolone, rozneglizowane tajki czy ruskie malzenstwa siedzace na plazy, zapijajace smazone krewetki Jackiem Daniel'sem prosto z 2 litrowej butelki. Calkowita tolerancja!
Spora przyjemnosc sprawia mi tez poruszanie sie po ekskluzywnym centrum handowym, gdzie mozna dostac wszystko, poczawszy od misiow Haribo sprzedawanych na wage, przez francuskie sery i wina, kawe ze Starbucksa, sprzet Canon'a, koszulki Fred Perry, az po kreacje Armaniego.
Co poczatkowo mnie dziwilo, to absolutny brak kobiet z zachodu (pomijam rosyjskie mazenstwa). Ale wlasciwie w jakim celu mialayby tu przyjezdzac. Przy takiej liczbie bezrobotnych tajek...
Ja, pierwszego dnia w hotelu, wprowadzilam spore zamieszanie mowiac ze chce pokoj jednoosobowy i na dluzej niz jedna noc. Pani w recepcji kazala sobie zaplacic z gory, a nastepnego dnia trzy razy upewniala sie , czy na pewno planuje spedzic tu wiecej niz jedna noc. I kazdego ranka pyta ze zdziweniem czy chce przedluzyc rezerwacje... Rowniez w restauracji, w ktorej sie stoluje ('Pink Lady', ktora wbrew nazwie jako jedna z niewielu nie jest klubm nocnym), gdy pierwszego ranka zamowilam Thai Breakfast skladajace sie z miski z ryzem 'na wodzie' i trzech talezykow pelnych pikantnych warzyw z cebula, pieprzem i krewetkami, kelnerka przyslala do mnie managera restauracji, zeby dopytal, czy na pewno wole to od fasolki z jajkami na bekonie.
Tradycyjnie, nie wpisuje sie w lokalny koloryt:)
Nie wiem ile jeszcze dni bede w stanie spedzic na nicnierobieniu. Chwilowo ten stan rzeczy bardzo mi odpowiada. Odwlekam podroz do Bangkoku i ciesze sie kontrastem, jaki w porownaniu do Indi czy nawet Kambodzy, serwuje mi tolerancyjna do granic Tajlandia.
22.09.2011
Tajlandia!
Pisalam nie tak dawno, ze zostawiam ja sobie na 'po 60.' Minely dokladnie dwa tygodnie, a juz jestem z powrotem:)
Przez te pare dni w Kambodzy brakowalo mi na ulicach ruchu lewostronnego. Osiem tygodni w Indiach zrobilo swoje i w P.Penh nie wiedzialam w ktora strone patrzec przechodzac przez jezdnie.
Od paru godzin w Tajlandi - czuje sie bezpieczniej. Wydostalam sie wreszcie z Kambodzy, czyli jest juz na plus. Choc samo przekraczenie granicy rowniez zapewnilo chwile grozy. Okazalo sie, ze panowie w budce odprawy celnej potrzebuja kopii mojego 'Laissez-passer' - dokumentu ktory mam zamiast paszportu. Oczywiscie, Kambodza - wiec najblizsza kserokopiarka w miejscowosci 2 kilometry od granicy:) Smiec mi sie chcialo, gdy to uslyszalam. Majac na wzgledzie naprawde ekskluzywne hotele i resorty ktore mijalismy po drodze...
Mialam ultimatum - puscic z oka plecak - ktory pchany przez podejrzanie wygladajaca pania na wozku metalowym byl juz po stronie Tajskiej, lub oddac nieznanemu typkomi moj dokument, aby na motorku pojechal go skserowac. Nie bylo czasu na zastanawianie, bo autobus z pozostalymi pasazerami przekroczyl juz granice... Wybralam dokument, chwilowo jedyny dowod mojej tozsamosci. W papierem w rece wskoczylam wiec typkowi na motorek i popedzilismy szukac kopiarki. Naprawde nie wiedzialam, co o tym wszystkim myslec; gdyby gdzies przepadl moj plecak - a bylo to wielce prawdopodobne - mysle ze bym sie juz nie zdziwila...
Przejscie przed odprawe Tajska trwalo, dla odmiany, okolo minuty. Zrobilam na zapas wiecej kopi, ale okazaly sie nie potrzebne. No i po, w sumie, 13 godzinach podrozy dotarlam do celu.
Bangkok 2 tygodnie temu byl na dojscie do siebie po Indiach. Pataya - stolica seksturystyki (ktore tajskie miasta nia nie jest...), klubow nocnych i drogich hoteli nad zatoka - goszczaca turystow z calego swiata, rzesze rosjan i chwilowo rowniez mnie, ma byc oaza ostatniego tygodnia podrozy.
Poniewaz moje dotychczasowe plany i zamiary zostaly wywrocone do gory nogami, moim glownym planem jest teraz robienie nic. Zwiedzanie jako-takie, no coz. Od 10 dni mialam byc w Wietnamie i uganiac sie za kolonialnym smakiem. Architektura tajska niestety nie ma w tej kwesti wiele do powiedzenia. Tak wiec stawiam na plaze, dobra ksiazke i odrobine slonca, jesli pokaze sie na od wczoraj zachmurzonym niebie.
Przez te pare dni w Kambodzy brakowalo mi na ulicach ruchu lewostronnego. Osiem tygodni w Indiach zrobilo swoje i w P.Penh nie wiedzialam w ktora strone patrzec przechodzac przez jezdnie.
Od paru godzin w Tajlandi - czuje sie bezpieczniej. Wydostalam sie wreszcie z Kambodzy, czyli jest juz na plus. Choc samo przekraczenie granicy rowniez zapewnilo chwile grozy. Okazalo sie, ze panowie w budce odprawy celnej potrzebuja kopii mojego 'Laissez-passer' - dokumentu ktory mam zamiast paszportu. Oczywiscie, Kambodza - wiec najblizsza kserokopiarka w miejscowosci 2 kilometry od granicy:) Smiec mi sie chcialo, gdy to uslyszalam. Majac na wzgledzie naprawde ekskluzywne hotele i resorty ktore mijalismy po drodze...
Mialam ultimatum - puscic z oka plecak - ktory pchany przez podejrzanie wygladajaca pania na wozku metalowym byl juz po stronie Tajskiej, lub oddac nieznanemu typkomi moj dokument, aby na motorku pojechal go skserowac. Nie bylo czasu na zastanawianie, bo autobus z pozostalymi pasazerami przekroczyl juz granice... Wybralam dokument, chwilowo jedyny dowod mojej tozsamosci. W papierem w rece wskoczylam wiec typkowi na motorek i popedzilismy szukac kopiarki. Naprawde nie wiedzialam, co o tym wszystkim myslec; gdyby gdzies przepadl moj plecak - a bylo to wielce prawdopodobne - mysle ze bym sie juz nie zdziwila...
Przejscie przed odprawe Tajska trwalo, dla odmiany, okolo minuty. Zrobilam na zapas wiecej kopi, ale okazaly sie nie potrzebne. No i po, w sumie, 13 godzinach podrozy dotarlam do celu.
Bangkok 2 tygodnie temu byl na dojscie do siebie po Indiach. Pataya - stolica seksturystyki (ktore tajskie miasta nia nie jest...), klubow nocnych i drogich hoteli nad zatoka - goszczaca turystow z calego swiata, rzesze rosjan i chwilowo rowniez mnie, ma byc oaza ostatniego tygodnia podrozy.
Poniewaz moje dotychczasowe plany i zamiary zostaly wywrocone do gory nogami, moim glownym planem jest teraz robienie nic. Zwiedzanie jako-takie, no coz. Od 10 dni mialam byc w Wietnamie i uganiac sie za kolonialnym smakiem. Architektura tajska niestety nie ma w tej kwesti wiele do powiedzenia. Tak wiec stawiam na plaze, dobra ksiazke i odrobine slonca, jesli pokaze sie na od wczoraj zachmurzonym niebie.
21.09.2011
Dzis mija 13. dzien odkad przekroczylam granice Tajlandi z Kambodza. Ponad polowe tego czasu spedzilam w Phnom Penh. Tak przyzwyczailam sie do tego miasta, ze paradoksalnie - przestalo mi zalezec, zeby z niego wyjechac.
W hotelu, w ktorym sie zatrzymalam, jako 'stalego klienta' przeniesiono mnie do pokoju z duzym oknem. Kierowcy zaczepiajacy mnie dotychczas krzykami 'tuk tuk', 'motorbike lady' przestali wreszcie niepokoic. Wiedza juz, ze nie wsiadam do tuktuka (zabawna przyczepka na 1-4 pasazerow ciagnieta przez kierowce na motorku), a korzystam - jesli wogole - z uslug jednego z kierowcow motorka bez przyczepki ('motorbike, lady') jako-tako mowiacego po angielsku.
Pore lunchu, a raczej drugiego sniadania, spedzam przewazne w chinskiej restauracji nad brzegiem rzeki. Kaza sobie sporo placic (jak na tutejsze warunki) za kawe, ale jako jedyni serwuja poprawne wloskie Cappuccino. No i widok na rzeke. Zdaje sie, ze patrzenie na wode uspokaja.
Wieczorami, z ksiazka, siadam na tarasie innej z okolicznych restauracji, by znad koktajlu lub zielonej herbaty przygladac sie bardzo popularnym zachodnio-khmerskim 'parom'. Dzieki poznanemu pare dni temu prawnikowi ze Szwajcari, od 3 lat pracujacemu w Phnom Penh, dowiedzialam sie min ze 'biali' wozacy na tylnich siedzeniach swoich motorkow khmerskie dziewczyny, to zadni turysci, a ekspatrioci, z takich lub innych przyczy mieszkajacy w Kambodzy od wielu lat. Sporo ich tutaj, w Penh. Miedzy innymi dlatego, ze Kambodza jest chyba jedynym z okolicznych krajow, w ktorym prawo sprzxyja przyjezdnym. Bez problemu mozna kupic tu nieruchomosc (w sasiednim Wietnamie ponad 50% udzialow musi nalezec do lokalnego) czy otworzyc wlasny biznes.
Niech zyje Kambodza, chcialabym powiedziec i zostac na dluzej. Ale czas w droge. Mam juz wize wyjazdowo a Kambodzy ($20 wiecej i zamiast na 'za trzy dni' byla gotowa 'na jutro'). Wiza do Tajlandi - in progress. Polska ambasada w Bangkoku uparcie zapewnia mnie, ze dostane sie do Tajlandi bez wizy, ale co innego powiedzieli mi w biurze imigracyjnym i w ambasadzie Tajlandi w P.P. Wole wiec zaplacic i wyczekac swoje niz cofac sie spod granicy...
Bycmoze wiec jutro w nocy bede juz w Tajlandii. Oznaczaloby to, ze polowa przeszkod stojacych na drodze do kraju pokonana:) Pozostaje mi tylko 30.wrzesnia przed godzina 9.50 znalezc sie na lotnisku w Hanoi. Wtedy to odlatuje moj samolot do Moskwy.
Bylam dzis ponownie w ambasadzie Wietnamu i upewnilam sie, ze nie ma mozliwoscie aby wpuscili mnie na teren kraju. Musialabym wczesniej wystarac sie o paszport tymczasowy (w Bangkoku) i dopiero wtedy moglabym aplikowac o wize. To bylyby kolejne 3 dni biegania po urzedach...
Zamiast tego zdecydowalam spedze ostatnie dni odpoczywajac w Tajlandi, a 30.rano z Bangkoku polece do Hanoi i bez opuszczania lotniska wsiade na poklad rosyjskiego Airbusa ktory przez Moskwe zabierze mnie do Berlina...
Ale to tylko moje plany, wiele moze ulec zmianie.
W hotelu, w ktorym sie zatrzymalam, jako 'stalego klienta' przeniesiono mnie do pokoju z duzym oknem. Kierowcy zaczepiajacy mnie dotychczas krzykami 'tuk tuk', 'motorbike lady' przestali wreszcie niepokoic. Wiedza juz, ze nie wsiadam do tuktuka (zabawna przyczepka na 1-4 pasazerow ciagnieta przez kierowce na motorku), a korzystam - jesli wogole - z uslug jednego z kierowcow motorka bez przyczepki ('motorbike, lady') jako-tako mowiacego po angielsku.
Pore lunchu, a raczej drugiego sniadania, spedzam przewazne w chinskiej restauracji nad brzegiem rzeki. Kaza sobie sporo placic (jak na tutejsze warunki) za kawe, ale jako jedyni serwuja poprawne wloskie Cappuccino. No i widok na rzeke. Zdaje sie, ze patrzenie na wode uspokaja.
Wieczorami, z ksiazka, siadam na tarasie innej z okolicznych restauracji, by znad koktajlu lub zielonej herbaty przygladac sie bardzo popularnym zachodnio-khmerskim 'parom'. Dzieki poznanemu pare dni temu prawnikowi ze Szwajcari, od 3 lat pracujacemu w Phnom Penh, dowiedzialam sie min ze 'biali' wozacy na tylnich siedzeniach swoich motorkow khmerskie dziewczyny, to zadni turysci, a ekspatrioci, z takich lub innych przyczy mieszkajacy w Kambodzy od wielu lat. Sporo ich tutaj, w Penh. Miedzy innymi dlatego, ze Kambodza jest chyba jedynym z okolicznych krajow, w ktorym prawo sprzxyja przyjezdnym. Bez problemu mozna kupic tu nieruchomosc (w sasiednim Wietnamie ponad 50% udzialow musi nalezec do lokalnego) czy otworzyc wlasny biznes.
Niech zyje Kambodza, chcialabym powiedziec i zostac na dluzej. Ale czas w droge. Mam juz wize wyjazdowo a Kambodzy ($20 wiecej i zamiast na 'za trzy dni' byla gotowa 'na jutro'). Wiza do Tajlandi - in progress. Polska ambasada w Bangkoku uparcie zapewnia mnie, ze dostane sie do Tajlandi bez wizy, ale co innego powiedzieli mi w biurze imigracyjnym i w ambasadzie Tajlandi w P.P. Wole wiec zaplacic i wyczekac swoje niz cofac sie spod granicy...
Bycmoze wiec jutro w nocy bede juz w Tajlandii. Oznaczaloby to, ze polowa przeszkod stojacych na drodze do kraju pokonana:) Pozostaje mi tylko 30.wrzesnia przed godzina 9.50 znalezc sie na lotnisku w Hanoi. Wtedy to odlatuje moj samolot do Moskwy.
Bylam dzis ponownie w ambasadzie Wietnamu i upewnilam sie, ze nie ma mozliwoscie aby wpuscili mnie na teren kraju. Musialabym wczesniej wystarac sie o paszport tymczasowy (w Bangkoku) i dopiero wtedy moglabym aplikowac o wize. To bylyby kolejne 3 dni biegania po urzedach...
Zamiast tego zdecydowalam spedze ostatnie dni odpoczywajac w Tajlandi, a 30.rano z Bangkoku polece do Hanoi i bez opuszczania lotniska wsiade na poklad rosyjskiego Airbusa ktory przez Moskwe zabierze mnie do Berlina...
Ale to tylko moje plany, wiele moze ulec zmianie.
Khmer Rouge
Zeby lepiej zrozumiec Kambodze, z literatury naukowej (dziwnych rzeczy naczytalam sie ostatnio o materii i atomach) przerzucilam sie pare dni temu na wspomnienia o rezimie Czerwonych Khmerow.. W miedzyczasie odwiedzilam Toul Sleng Museum - kompleks budynkow mieszczacych pierwotnie szkole, a pozniej miejsce ohydnych tortur i wiezienie 'wrogow' Komunistycznej Parti Kambodzy.
Spedzajac cale dnie w Phnom Penh trudno nie natknac sie na takie czy inne pozostalosci i wspomnienia rezimu.Muzeum Ludobojstwo (Toul Sleng Genocide Museum), polozone pod miastem Pola Smierci (Killing Fields) i wspomnienia swiadkow (np wstrzasajaca ksiazka ocalalej Loung Ung*) dosadnie obrazuja z czym mierzyl sie kraj zaledwie 30 lat temu.
Czerwoni Khmerzy, patrioci, samozwani wybawiciele narodu, zaatakowali ojczyzne w 1975. W imie wolosci i wyzwolenia kraju spod wplywow Wietnamu i rak kapitalistycznego zachodu, wymordowali tysiace rodakow; bogatych kupcow, handlarzy, politykow, bankierow. Przesiedlali do wiejskich osad, zmuszali do ciezkiej pracy, glownie przy uprawie ryzu, co mialo sluzyc krajowi i ojczyznie.
W rzeczywistosci wiekszosc wyprodukowanego w kraju ryzu i innych upraw wysylanych bylo do Chin na handel za bron, a ciezko pracujacy Khmerzy umierali smiercia glodowa.
Cztery lata rzadow Khmerow Czerwonych zrujnowaly gospodarke kraju, a stolice pozbawily tytulu Perly kolonialnych Indochin. Ogromne powierzchnie kraju zostaly usiane minami przeciwpiechotnymi, a kalekie ofiary tych zabiegow spotkac mozna, szczegolnie na terenach wiejskich, az po dzien dzisiejszy.
Mimo tego, kraj rozwija sie, a zachod inwestuje niemale pieniadze przyciagajace co roku coraz wieksze liczby turystow. Dla przykladu Angkor; odwiedzajac ponad tysiacletnie swiatynie odkryte przez kolonialistow w XXwieku co krok trafialam na tablice inf. ze prace restauracyjne prowadzone lub finansowane przez rzad Francji, Japoni, Indi, Niemiec, a nawet Chin.
Z kolei, przechadzajac sie po miescie, co chwile natykalam sie na gabinety 'blind massage' - tradycyjnego masazu Khmerskiego wykonywanego przez niewidomych, albo na sklepy z rekodzielem - glowienie wyrobami z jedwabiu, drewna i porcelany, ze sprzedazy ktorych dochod przeznaczonyn jest na zapewnienie dachu nad glowa sierotom, samotnym matkom lub inwalidom, ktorzy czesto sami wykonuja wiele ze sprzedawanych ozdob.
No i samo miasto. Wspominalam wczesniej o zloconych pagodach i strzyzonych na styl francuski trawnikach. Az milo patrzec! Zachwycila mnie kolekcja National Museum z bardzo duza iloscia rzezb i elementow ze swiatyn Angkoru, calosc w czerwonym budynku polozonym w rozleglym ogordzie - chyba na jednym ze zdjec w poprzednim poscie.
Oraz sporo architektury wspominajacej rzady francuskie. Budynek poczty, dawna siedziba policji. Wiele hoteli. Imponujaca architektura niektorych z nich sprawia, ze gdybym mogla sobie na to pozwolic, dla samej przyjemnosci obcowania z historia, nie zawahalabym sie poswiecic kilkuset dolarow za jedna noc w tak pieknych murach.
*Loung Ung miala trzy lata, gdy z cala rodzina w ciagu popoludnia musiala opuscic wille w Phnom Penh i z tym, co udalo im sie zabrac na wlasnych plecach, wedrowac przez ponad tydzien do rodziny mieszkajacej na poludniu kraju. Przesiedlana z jednego obozu pracy do kolejnych, traktowana jak wrog, byla swiadkiem, gdy zabierano jej ojca na egzekucje, gdy z glodu i wycienczenia umierala jej siostra, oraz gdy skazywano jej matke wraz z druga z siostr na meczarnie i smierc. Mimo tak mlodego wieku pracowala nieraz po kilkanascie godzin dziennie, jako pozywienie majacy tylko garsc ryzu. Udalo jej sie jednak przetrwac, a po obaleniu rezimu dostac przez Wietnam do Tajlandi gdzie weszla na poklad statku plynacego do Ameryki. Wspomnienia wydane m.in. pt 'D'abord, ils ont tue mon pere' naprawde robia wrazenie.
Spedzajac cale dnie w Phnom Penh trudno nie natknac sie na takie czy inne pozostalosci i wspomnienia rezimu.Muzeum Ludobojstwo (Toul Sleng Genocide Museum), polozone pod miastem Pola Smierci (Killing Fields) i wspomnienia swiadkow (np wstrzasajaca ksiazka ocalalej Loung Ung*) dosadnie obrazuja z czym mierzyl sie kraj zaledwie 30 lat temu.
Czerwoni Khmerzy, patrioci, samozwani wybawiciele narodu, zaatakowali ojczyzne w 1975. W imie wolosci i wyzwolenia kraju spod wplywow Wietnamu i rak kapitalistycznego zachodu, wymordowali tysiace rodakow; bogatych kupcow, handlarzy, politykow, bankierow. Przesiedlali do wiejskich osad, zmuszali do ciezkiej pracy, glownie przy uprawie ryzu, co mialo sluzyc krajowi i ojczyznie.
W rzeczywistosci wiekszosc wyprodukowanego w kraju ryzu i innych upraw wysylanych bylo do Chin na handel za bron, a ciezko pracujacy Khmerzy umierali smiercia glodowa.
Cztery lata rzadow Khmerow Czerwonych zrujnowaly gospodarke kraju, a stolice pozbawily tytulu Perly kolonialnych Indochin. Ogromne powierzchnie kraju zostaly usiane minami przeciwpiechotnymi, a kalekie ofiary tych zabiegow spotkac mozna, szczegolnie na terenach wiejskich, az po dzien dzisiejszy.
Mimo tego, kraj rozwija sie, a zachod inwestuje niemale pieniadze przyciagajace co roku coraz wieksze liczby turystow. Dla przykladu Angkor; odwiedzajac ponad tysiacletnie swiatynie odkryte przez kolonialistow w XXwieku co krok trafialam na tablice inf. ze prace restauracyjne prowadzone lub finansowane przez rzad Francji, Japoni, Indi, Niemiec, a nawet Chin.
Z kolei, przechadzajac sie po miescie, co chwile natykalam sie na gabinety 'blind massage' - tradycyjnego masazu Khmerskiego wykonywanego przez niewidomych, albo na sklepy z rekodzielem - glowienie wyrobami z jedwabiu, drewna i porcelany, ze sprzedazy ktorych dochod przeznaczonyn jest na zapewnienie dachu nad glowa sierotom, samotnym matkom lub inwalidom, ktorzy czesto sami wykonuja wiele ze sprzedawanych ozdob.
No i samo miasto. Wspominalam wczesniej o zloconych pagodach i strzyzonych na styl francuski trawnikach. Az milo patrzec! Zachwycila mnie kolekcja National Museum z bardzo duza iloscia rzezb i elementow ze swiatyn Angkoru, calosc w czerwonym budynku polozonym w rozleglym ogordzie - chyba na jednym ze zdjec w poprzednim poscie.
Oraz sporo architektury wspominajacej rzady francuskie. Budynek poczty, dawna siedziba policji. Wiele hoteli. Imponujaca architektura niektorych z nich sprawia, ze gdybym mogla sobie na to pozwolic, dla samej przyjemnosci obcowania z historia, nie zawahalabym sie poswiecic kilkuset dolarow za jedna noc w tak pieknych murach.
*Loung Ung miala trzy lata, gdy z cala rodzina w ciagu popoludnia musiala opuscic wille w Phnom Penh i z tym, co udalo im sie zabrac na wlasnych plecach, wedrowac przez ponad tydzien do rodziny mieszkajacej na poludniu kraju. Przesiedlana z jednego obozu pracy do kolejnych, traktowana jak wrog, byla swiadkiem, gdy zabierano jej ojca na egzekucje, gdy z glodu i wycienczenia umierala jej siostra, oraz gdy skazywano jej matke wraz z druga z siostr na meczarnie i smierc. Mimo tak mlodego wieku pracowala nieraz po kilkanascie godzin dziennie, jako pozywienie majacy tylko garsc ryzu. Udalo jej sie jednak przetrwac, a po obaleniu rezimu dostac przez Wietnam do Tajlandi gdzie weszla na poklad statku plynacego do Ameryki. Wspomnienia wydane m.in. pt 'D'abord, ils ont tue mon pere' naprawde robia wrazenie.
20.09.2011
Phnom Penh okiem Kodaka
I efekt moich pierwszych zmagan z fotografia analogowa kompaktowym aparatem marki Kodak. Okazuje sie, ze kadrowanie to nie wcale taka prosta sprawa, a wspolczesna technologia bardzo zubaza nasze i tak watpliwe umiejetnosci. Zdjecia wygladaja bardziej jak wyplowiale pocztowki sprzed 15 lat niz to, do czego bylam przyzwyczajona. Ale moze dzieki temu bardziej oddaja genius loci:)
Dawny budynek policji |
Wat Phnom |
Poczta |
Royal Palace |
Muzeum |
16.09.2011
Urodziny...
Dziekuje za zyczenia, mailowe, blogowe, facebook'owe.
Dzis mialo sie wszystko wyjasnic, wszystkiego sie mialam dowiedziec; teraz jedyne co wiem, to ze nic nie wiem. Wspiera mnie moja myslaca polowa zwana siostra, bez tego chyba trudno byloby o opanowanie i zdrowy rozsadek.
Z wielka niecierpliwoscia pojechalam dzis po raz czwarty do ambasady francuskiej, wydano mi dokument, zaplacilam do niego, pojechalam do ambasady Wietnamu. Liczylam ze zaplace kolejne $50, dostane niezbedny kwitek i bede mogla spokojnie opuscic Kambodze. Nie.
Panowie w ambasadzie powiedzieli, ze na ww dokument wizy do Wietnamu mi nie wydadza. Ciesze sie, ze byli uprzejmi i mowili po angielsku. Mogloby byc gorzej.
Zeby dostac wize do Wietnamu potrzeba mi paszportu tymczasowego, a to, za co zaplacilam w ambasadzie francuskiej, czymkolwiek jest, paszportem na pewno nie. Mam wiec w teori dwie opcje: udac sie do ambasady polskiej w Bangkoku (ona odpowiedzialna jest za Kambodze) i tam wyrobic niezbedny dokument, tzn EDT albo transferem przez Hanoi - to jest bez opuszczania lotniska w Wietnamie - poleciec 30.wrzesnia do Europy.
Zdaje sie jednak ze zadna z tych opcji nie jest mozliwa, bo dokument ktory mi wydala dzis ambasada francuska okresla, ze powinnam dostac sie do Polski przez Weitnam, moga wiec nie wpuscic mnie doTajlandi. Do Wietnamu z kolei sie nie dostane, bo na ten dokument nie wydadza mi wizy.
Najmadrzejsza pod sloncem siostra porusza od paru godzin niebo i ziemie, zebym przypadkiem i 26.urodzin nie musiala tu spedzac, a ja przestalam juz ogarniac. Chwilowy spadek optymizmu i sil. Pozostaje wiara w impermanent, czyli ze kiedys sie to wszystko wyjasni. Ale na pewno nie przed poniedzialkiem.
Dzis mialo sie wszystko wyjasnic, wszystkiego sie mialam dowiedziec; teraz jedyne co wiem, to ze nic nie wiem. Wspiera mnie moja myslaca polowa zwana siostra, bez tego chyba trudno byloby o opanowanie i zdrowy rozsadek.
Z wielka niecierpliwoscia pojechalam dzis po raz czwarty do ambasady francuskiej, wydano mi dokument, zaplacilam do niego, pojechalam do ambasady Wietnamu. Liczylam ze zaplace kolejne $50, dostane niezbedny kwitek i bede mogla spokojnie opuscic Kambodze. Nie.
Panowie w ambasadzie powiedzieli, ze na ww dokument wizy do Wietnamu mi nie wydadza. Ciesze sie, ze byli uprzejmi i mowili po angielsku. Mogloby byc gorzej.
Zeby dostac wize do Wietnamu potrzeba mi paszportu tymczasowego, a to, za co zaplacilam w ambasadzie francuskiej, czymkolwiek jest, paszportem na pewno nie. Mam wiec w teori dwie opcje: udac sie do ambasady polskiej w Bangkoku (ona odpowiedzialna jest za Kambodze) i tam wyrobic niezbedny dokument, tzn EDT albo transferem przez Hanoi - to jest bez opuszczania lotniska w Wietnamie - poleciec 30.wrzesnia do Europy.
Zdaje sie jednak ze zadna z tych opcji nie jest mozliwa, bo dokument ktory mi wydala dzis ambasada francuska okresla, ze powinnam dostac sie do Polski przez Weitnam, moga wiec nie wpuscic mnie doTajlandi. Do Wietnamu z kolei sie nie dostane, bo na ten dokument nie wydadza mi wizy.
Najmadrzejsza pod sloncem siostra porusza od paru godzin niebo i ziemie, zebym przypadkiem i 26.urodzin nie musiala tu spedzac, a ja przestalam juz ogarniac. Chwilowy spadek optymizmu i sil. Pozostaje wiara w impermanent, czyli ze kiedys sie to wszystko wyjasni. Ale na pewno nie przed poniedzialkiem.
15.09.2011
Comment ca va
Chinczykiem bylam tylko przez chwile, teraz znow jestem francuzem. W przeciagu trzech dni trzy razy odwiedzilam ambasadze francuska, mijani francuzi na ulicy mowia do mnie Bonjour. Szwedam sie godzinami po Phnom Penh, odwiedzilam wszystkie mozliwe bazary, markety, zwiedzilam prawie wszystkie muzea, wieczorami spijam tansze i slabsze od wody piwo Angkor, choc wcale piwa nie lubie, ale co innego moge robic, i czekam az wreszcie sie zlituja i wydadza mi papiery zastepcze.
Nic sie nie dzieje, spotykani 'turysci' zupelnie nie w moim stylu, seksturystyka kwitnie.
Do Tajek i Filipinek dochodza mieszkanki Kambodzy o czym chcac nie chcac dowiedzialam sie siedzac w jednym z okolicznych barow i probujac czytac ksiazke. Do stolika obok dosiadla sie para - francuz i khmerka. Nie wiem kto z nich gorzej mowil po angielsku, rozmowa sie nie kleila wiec 'pan' w momentach rozpaczy kierowal sie do mnie i probowal wciagnac do nieistniejacego dialogu.
Zaczynam wypisywac bzdury, cierpie na bezsennosc bo w pokoju nie mam okna, a do tego nie mam z kim pogadac. Powinnam byc juz w Wietnami, a nadal jestem czlowiekiem bez tozsamosci, mam nadzieje ze jutro sie juz cos wyjasni i wypuszcza mnie z tego, skad inad, pieknego miasta. Ktore byloby piekniejsze tylko wtedy, gdybym nie musiala przebywac w nim wbrew woli. Brrrr
(moze nie powinnam tego publikowac)
Nic sie nie dzieje, spotykani 'turysci' zupelnie nie w moim stylu, seksturystyka kwitnie.
Do Tajek i Filipinek dochodza mieszkanki Kambodzy o czym chcac nie chcac dowiedzialam sie siedzac w jednym z okolicznych barow i probujac czytac ksiazke. Do stolika obok dosiadla sie para - francuz i khmerka. Nie wiem kto z nich gorzej mowil po angielsku, rozmowa sie nie kleila wiec 'pan' w momentach rozpaczy kierowal sie do mnie i probowal wciagnac do nieistniejacego dialogu.
Zaczynam wypisywac bzdury, cierpie na bezsennosc bo w pokoju nie mam okna, a do tego nie mam z kim pogadac. Powinnam byc juz w Wietnami, a nadal jestem czlowiekiem bez tozsamosci, mam nadzieje ze jutro sie juz cos wyjasni i wypuszcza mnie z tego, skad inad, pieknego miasta. Ktore byloby piekniejsze tylko wtedy, gdybym nie musiala przebywac w nim wbrew woli. Brrrr
(moze nie powinnam tego publikowac)
14.09.2011
same same but different
Europejczycy jezdza na Filipiny ze wzgledu na urodziwe azjatki, Filipinczycy przyjezdzaja do Kambodzy w poszukiwaniu turystek z zachodu.
Dzis zaczepilo mnie trzech Filipinczykow: jeden powiedzial ze wygladam, jakbym byla z Chin (fryzura i oczy, ktore najwidoczniej mrozylam od slonca), drugi chcial mnie poderwac na prazone orzeszki, trzeci sie dosiadl gdy skubalam kukurydze, i sam chyba nie wiedzial czego chce. Szybko sobie poszedl.
O dziwo, gdy mowie ze z Polski, od razu rzucaja :'Warsaw?'. To sporo. Przewaznie, gdy na pytanie: 'Where are you from' odpowiadam 'From europe' slysze: 'Aaa, europe, nice country'.
Dzis zaczepilo mnie wyjatkowo duzo osob. W ambasadzie Francuskiej spotkalam chlopaka ktory dwa dni temu w Sihanoukville uzyczyl telefonu zeby zadzwonic na policje. Pozniej na ulicy podchozilo do mnie sporo osob; ze jestem wysoka, ze mam fajna fryzure, skad jestem itd itp. Nie wiem czy miasto jest tak przyjazne, czy ja wygladam dzis wyjatkowo niegroznie biegajac z plastykowym aparatem firmy Kodak za $12 z filmem na 36 zjdec za $3. Taka frajda!:)
Zdaje mi sie, ze im mniej sie ma, tym latwiej byc zadowolonym i cieszyc sie chwila. Zupelnie inaczej zwiedza sie miasto bez 3kg torby na ramieniu, bez wewnetrznego obowiazku zeby 'zaliczyc' i wypstrykac wszystkie interesujace budynki w okolicy. Myslalam juz o tym wczoraj, jadac do Phnom Penh.
Przewaznie boje sie w autobusach oddawac plecak do luku bagazowego. Rozne rzeczy moga sie z nim stac. Wczoraj nie mialam z tym problemu. Cala gotowka przy pasku, a w plecaku troche ubran i pare innych bzdetow. Pomyslalam, ze wlasciwie i bez tych 11 kilogramow dalabym sobie rowniez rade.
Moze kiedys sie na to skusze, zeby wybrac sie w podroz z pieniedzmi i paszportem w kieszeni, i jednym kompletem ubran na zmiane. Mysle ze w zupelnosci by wystarczylo. Im mniej sie ma, tym w zyciu latwiej. Szkoda, ze z taka filozofia nie potrafie dluzej wytrzymac poruszajac sie w nastawionym na konsumpcje spoleczenstwie.
Dzis zaczepilo mnie trzech Filipinczykow: jeden powiedzial ze wygladam, jakbym byla z Chin (fryzura i oczy, ktore najwidoczniej mrozylam od slonca), drugi chcial mnie poderwac na prazone orzeszki, trzeci sie dosiadl gdy skubalam kukurydze, i sam chyba nie wiedzial czego chce. Szybko sobie poszedl.
O dziwo, gdy mowie ze z Polski, od razu rzucaja :'Warsaw?'. To sporo. Przewaznie, gdy na pytanie: 'Where are you from' odpowiadam 'From europe' slysze: 'Aaa, europe, nice country'.
Dzis zaczepilo mnie wyjatkowo duzo osob. W ambasadzie Francuskiej spotkalam chlopaka ktory dwa dni temu w Sihanoukville uzyczyl telefonu zeby zadzwonic na policje. Pozniej na ulicy podchozilo do mnie sporo osob; ze jestem wysoka, ze mam fajna fryzure, skad jestem itd itp. Nie wiem czy miasto jest tak przyjazne, czy ja wygladam dzis wyjatkowo niegroznie biegajac z plastykowym aparatem firmy Kodak za $12 z filmem na 36 zjdec za $3. Taka frajda!:)
Zdaje mi sie, ze im mniej sie ma, tym latwiej byc zadowolonym i cieszyc sie chwila. Zupelnie inaczej zwiedza sie miasto bez 3kg torby na ramieniu, bez wewnetrznego obowiazku zeby 'zaliczyc' i wypstrykac wszystkie interesujace budynki w okolicy. Myslalam juz o tym wczoraj, jadac do Phnom Penh.
Przewaznie boje sie w autobusach oddawac plecak do luku bagazowego. Rozne rzeczy moga sie z nim stac. Wczoraj nie mialam z tym problemu. Cala gotowka przy pasku, a w plecaku troche ubran i pare innych bzdetow. Pomyslalam, ze wlasciwie i bez tych 11 kilogramow dalabym sobie rowniez rade.
Moze kiedys sie na to skusze, zeby wybrac sie w podroz z pieniedzmi i paszportem w kieszeni, i jednym kompletem ubran na zmiane. Mysle ze w zupelnosci by wystarczylo. Im mniej sie ma, tym w zyciu latwiej. Szkoda, ze z taka filozofia nie potrafie dluzej wytrzymac poruszajac sie w nastawionym na konsumpcje spoleczenstwie.
13.09.2011
Kambodza/Phnom Penh
Dzisiaj piekna pogoda, idealna do robienia zdjec. Bezchmurne niebo, stosunkowo niska wilgotnosc powietrza i wysoka temperatura. O tej porze roku powinno padac, ale skutki ostatniego kataklizmu w Japoni odczuwalne sa nawet tutaj. Takie slonce ostatnio widzialam w pierwszych tygodniach podrozy po Indiach, ale halas, kurz i spaliny przycmiewaly wszelkie inne doznania.
Kambodza jest inna. Khmerowie sa mniej nachalni od Hindusow, bardziej rozgarnieci od Indonezyjczykow i bardziej sympatyczni niz Tajowie. Czesto widac u nich wplywy kultury chinskiej, w Phnom Penh na kazdym kroku sklepy z produktami spozywczymi i nie tylko, imported from china. Rowniez jezyk Khmerow przypomina, przynajmniej ze sluchu, odrobine chinski.
Kambodza jest czysta i spokojna. Nawet stosunkowo niewielka stolica - 2 mln mieszkancow - mimo braku wysokiej zabodowy (zaledwie kilka wiezowcow) przynajmniej aspiruje do bycia jedna azjatyckich metropoli. Piekny, zadbany bulwar wzgluz rzeki, odnowione budynki wspominajace czasy kolonialne, palac krolewski, imponujace muzeum, pagody i swiatynie. W ambasadzie francuskiej poczulam sie dzis jak w domu.
Poniewaz brak tu publicznego transportu, glownym srodkiem lokomocji sa jednosladowce. Chociaz turystyka masowa jest w Kambodzy zjawiskiem dosc mlodym, kierowcy juz zdazyli sie wyspecjalizowac jak najlepiej wyciagnac z turysty pieniadze. Niestety, i ja bede przez najblizsze dni ich ofiara; bez paszportu w zastaw nikt mi skuterka nie wynajmie, moge wiec liczyc jedynie na tuk tuk czyli podwozke za dolary. Taki los. Moze i dobrze, bo po Indiach i Tajlandi jakos ciezko przestawic mi sie na ruch prawostronny.
Zabawna rzecza w Kambodzy, o tym chyba jeszcze nie pisalam, jest ich system walutowy. Bankomaty wyplacaja gotowke w dolarach, natomiast za drobne rzeczy placi sie rielami. Problem pojawia sie, gdy mam na przyklad zaplacic $1.75 a w kieszeni mam tylko riele. Zaczyna sie wtedy liczenie. Albo gdy zaplace $10 a w zamian dostane kilkadziesiat tysiecy riel. Nawiet wiedza, ze 1000 riel to $0.25 niewiele wtedy pomaga:)
Ach, Kambodza. Naprawde mi sie tu podoba. Co zabawne - od teraz juz sie z tego tylko smieje - spotkalam dzis 2 osoby, ktorym w Sihanoukville przytrafila sie podobna przygoda do mojej. Zirytowalam sie, ze troche pokrzyzowalo mi to plany. Czekalam porzeciez na wymarzone wakacje na plazy. Planowalam, zeleznie od tego ile czasu zajmie wyrobienie nowych dokumentow, wrocic jeszcze na pare dni do Sihanouk. Ale doszlam dzis do wniosku ze nie warto. Wietnam czeka ze swoimi 30 tysiacami kilometrow wybrzeza. Mam nadzieje, ze pogoda nie zawiedzie.
Kambodza jest inna. Khmerowie sa mniej nachalni od Hindusow, bardziej rozgarnieci od Indonezyjczykow i bardziej sympatyczni niz Tajowie. Czesto widac u nich wplywy kultury chinskiej, w Phnom Penh na kazdym kroku sklepy z produktami spozywczymi i nie tylko, imported from china. Rowniez jezyk Khmerow przypomina, przynajmniej ze sluchu, odrobine chinski.
Kambodza jest czysta i spokojna. Nawet stosunkowo niewielka stolica - 2 mln mieszkancow - mimo braku wysokiej zabodowy (zaledwie kilka wiezowcow) przynajmniej aspiruje do bycia jedna azjatyckich metropoli. Piekny, zadbany bulwar wzgluz rzeki, odnowione budynki wspominajace czasy kolonialne, palac krolewski, imponujace muzeum, pagody i swiatynie. W ambasadzie francuskiej poczulam sie dzis jak w domu.
Poniewaz brak tu publicznego transportu, glownym srodkiem lokomocji sa jednosladowce. Chociaz turystyka masowa jest w Kambodzy zjawiskiem dosc mlodym, kierowcy juz zdazyli sie wyspecjalizowac jak najlepiej wyciagnac z turysty pieniadze. Niestety, i ja bede przez najblizsze dni ich ofiara; bez paszportu w zastaw nikt mi skuterka nie wynajmie, moge wiec liczyc jedynie na tuk tuk czyli podwozke za dolary. Taki los. Moze i dobrze, bo po Indiach i Tajlandi jakos ciezko przestawic mi sie na ruch prawostronny.
Zabawna rzecza w Kambodzy, o tym chyba jeszcze nie pisalam, jest ich system walutowy. Bankomaty wyplacaja gotowke w dolarach, natomiast za drobne rzeczy placi sie rielami. Problem pojawia sie, gdy mam na przyklad zaplacic $1.75 a w kieszeni mam tylko riele. Zaczyna sie wtedy liczenie. Albo gdy zaplace $10 a w zamian dostane kilkadziesiat tysiecy riel. Nawiet wiedza, ze 1000 riel to $0.25 niewiele wtedy pomaga:)
Ach, Kambodza. Naprawde mi sie tu podoba. Co zabawne - od teraz juz sie z tego tylko smieje - spotkalam dzis 2 osoby, ktorym w Sihanoukville przytrafila sie podobna przygoda do mojej. Zirytowalam sie, ze troche pokrzyzowalo mi to plany. Czekalam porzeciez na wymarzone wakacje na plazy. Planowalam, zeleznie od tego ile czasu zajmie wyrobienie nowych dokumentow, wrocic jeszcze na pare dni do Sihanouk. Ale doszlam dzis do wniosku ze nie warto. Wietnam czeka ze swoimi 30 tysiacami kilometrow wybrzeza. Mam nadzieje, ze pogoda nie zawiedzie.
12.09.2011
ciag dalszy
Do strat zapomnialam dodac - klucz do pokoju 312:) Na szczescie kolega nie ma pojecia z jakiego to hotelu. Zeby bylo zabawniej - popsul sie dzis zamek w drzwiach mojego pokoju i portier z troska przed chwila przelokowal mnie do innego. Choc wie, ze jestem chwilowo niewyplacalna.
Dobrze, ze mam tu dwojke znajomych z ktorymi przyjechalam z Siem Reap. Uratowali mnie dzis dziesiecioma dolcami i ratuja netbookiem z dostepem do internetu.
Dobra, powiem szczerze - nie chodzi o moje przywiazanie do aparatu, raczej o to ze nie wybrazam sobie podrozowania bez niego. Po czesci po to jezdze, zeby pstrykac. Rysowac nie umiem. Wiec Wietnam, na ktory tak czekalam i na zdjecia z ktorego tak liczylam (architektura postkolonialna!) bedzie dla mnie nielatwym wyzwaniem. Aparat to najlepszy przyjaciel podrozy i jezdzenie bez niego traci dla mnie sens. Moze tego sie bede wlasnie musiala nauczyc, jak poradzic sobie w podrozy bez przyjaciela; i bedzie juz jakis plus;)
Jesli chodzi o 'porywacza', watpie zeby chcial sie do mnie dobrac. Moze wolno biegam, ale przywalic potrafie. A tak na powaznie - zlodziejstwo na plazy jest tu na porzadku dziennym. W sezonia zdarza sie to ponoc codziennie. Policja sporo zarabia na lapowkach i nawet nie pozoruje, ze zainteresowana jest znalezieniem przestepcow. Ja, bedac na posterunku, nie marzylam nawet o tym, zeby zglosic przestepstwo. Zlezalo mi jedynie na zdobyciu odpowiedniego papieru dzieki ktoremu bede mogla dostac sie do Wietnamu, a potem wrocic do Europy. Straty sa, ale taka najwidoczniej jest cena przygod, podrozowania i dobrej zabawy.
P.S.
Milo mi, ze tyle osob czyta mojego bloga, i ze z zainteresowaniem. Dzis pobil rekord dziennych odwiedzin.
Dzieki za wsparcie! buziaki
Dobrze, ze mam tu dwojke znajomych z ktorymi przyjechalam z Siem Reap. Uratowali mnie dzis dziesiecioma dolcami i ratuja netbookiem z dostepem do internetu.
Dobra, powiem szczerze - nie chodzi o moje przywiazanie do aparatu, raczej o to ze nie wybrazam sobie podrozowania bez niego. Po czesci po to jezdze, zeby pstrykac. Rysowac nie umiem. Wiec Wietnam, na ktory tak czekalam i na zdjecia z ktorego tak liczylam (architektura postkolonialna!) bedzie dla mnie nielatwym wyzwaniem. Aparat to najlepszy przyjaciel podrozy i jezdzenie bez niego traci dla mnie sens. Moze tego sie bede wlasnie musiala nauczyc, jak poradzic sobie w podrozy bez przyjaciela; i bedzie juz jakis plus;)
Jesli chodzi o 'porywacza', watpie zeby chcial sie do mnie dobrac. Moze wolno biegam, ale przywalic potrafie. A tak na powaznie - zlodziejstwo na plazy jest tu na porzadku dziennym. W sezonia zdarza sie to ponoc codziennie. Policja sporo zarabia na lapowkach i nawet nie pozoruje, ze zainteresowana jest znalezieniem przestepcow. Ja, bedac na posterunku, nie marzylam nawet o tym, zeby zglosic przestepstwo. Zlezalo mi jedynie na zdobyciu odpowiedniego papieru dzieki ktoremu bede mogla dostac sie do Wietnamu, a potem wrocic do Europy. Straty sa, ale taka najwidoczniej jest cena przygod, podrozowania i dobrej zabawy.
P.S.
Milo mi, ze tyle osob czyta mojego bloga, i ze z zainteresowaniem. Dzis pobil rekord dziennych odwiedzin.
Dzieki za wsparcie! buziaki
BEZ ZDJEC
Zeby podrozowanie bylo ciekawsze, niezbedne sa przygody. Na wszelki wypadek, gdybym mila ich niedosyt, przytrafila sie dzis wyjatkowa.
Sihanoukville, popularny kurort nadmorski w Kambodzy.Wyobrazcie sobie piekna, pusta plaze ze zlotym piaskiem i ciepla woda (wyobrazcie sobie, bo zdjec juz wiecej nie bedzie).
Przyjechalam dzis o 6 rano wiec zeby sie zrelaksowac przed poludniem poszlam na spacer. Ide wiec ta piekna pusta plaza (przez ostatni tydzien byly sztormy, dzis pierwszy dzien ladnej pogody wiec turystow brak), widok morza jest tak kuszacy, ze postanawiam sie wykapac.
Nikogo nie ma w poblizu, torbe i rzeczy caly czas mam na oku. Nagle, nie wiem skad, wyskakuje khmer. Lokalny hlopak srednioego wzrostu w bialej koszuli i czerwonej bejsbolowce. Sprintem w kierunku mojej torby. Wiedzialam co sie swiec, wiec i ja sprintem w te sama strone. Niestety byl pierwszy, zlapal torbe, wskoczyl na motor i tyle go widzialam.
Watek humorystyczny: biegnac na ratunek torbie wpadlam w wielka kaluze czerwonego blota, poslizgnelam sie i usiadlam w niej po pas. Pedem wiec hop do morza, w biegu wciagam rzeczy i na droge krzyczac ile sil w plucach. Niestety w okolicy nikogo, moglam wiec sobie krzyczec do woli.
Po chwili na przeciw mnie motocykl. francuz mieszkajacy tu od 4 lat. zgodzil sie mi pomoc.
Najpierw policja. nikogo nie ma, bo o 13 maja przerwe na lunch. Wiec internet. blokowanie kart (dzieki sis, jestes najlepsza!), francuz (Sydney, ma u mnie duze piwo) dzwoni do ambasady francuskiej, gdzie sie jeszcze da. Ma tutaj paru znajomych. drugi posterunek policji, kaza jechac do immigratron office. Oczywiscie trzeba czekac. O 14.30 konczy sie przerwa na lunch. Kaza mi jechac do innej placowki i z zaswiadczeniem o kradziezy wrocic do nich. Okey. Tamci z kolei chca tlumacza. Wiec jedziemy z Sydney'em po tlumacza. Sydney zna jednago chlopaka ktory kiepskawo mowi po angielsku. Nada sie. Wiec z chlopakiem znow do nich.
Udalo sie (sic!). Bez lapowki wyprodukowali 'zaswiadczenie'. Ponoc normalnie niczego nie robia za darmo, Musialam wygladac naprawde zalosnie, no i powtorzylam chyba z 15 raz 'no passport, no money'. Z chlopcem - tlumaczem - znow pedze na motorku do immigration office. 16.30, wiec za pol godziny zamykaja. Mowia ze juz za pozno, ze mam przyjechac jutro. Znow glupia mina numer siedem i sie udalo.
W piec minut mialam w rece kolejne zaswiadczenie. Z nim musze udac sie jutro do ambasady francuskiej w Phnom Penh i zobaczymy co dalej.
Lista strat:
-paszport
-telefon
-$80
- dwie karty debetowe = dostep do gotowki
-aparat (wiec zdjec juz wiecej nie bedzie. dotychczasowe staralam sie reguralnie wrzucac na ipoda)
Troche glupio, ale na co sie tu zloscic. Life is life, rzeczy sa, a potem ich nie ma. Wszystko jest nietrwale i przemija, z tego co nauczylam sie podczas Vipassany. Wiec nie nalezy przywiazywac sie do niczego, tym bardziej do rzeczy martwych.
Ciesze sie, ze mam najlepsza na swiecie rodzine ktora wszystko sprawnie zorganizowala i jutro znow bede przy gotowce.
Lista zyskow:
jeszcze nie opracowalam. ale jak zwykle zyskalam paru 'przyjaciol' bez ktorych tak szybko nie wyszlabym z opresji.
Sihanoukville, popularny kurort nadmorski w Kambodzy.Wyobrazcie sobie piekna, pusta plaze ze zlotym piaskiem i ciepla woda (wyobrazcie sobie, bo zdjec juz wiecej nie bedzie).
Przyjechalam dzis o 6 rano wiec zeby sie zrelaksowac przed poludniem poszlam na spacer. Ide wiec ta piekna pusta plaza (przez ostatni tydzien byly sztormy, dzis pierwszy dzien ladnej pogody wiec turystow brak), widok morza jest tak kuszacy, ze postanawiam sie wykapac.
Nikogo nie ma w poblizu, torbe i rzeczy caly czas mam na oku. Nagle, nie wiem skad, wyskakuje khmer. Lokalny hlopak srednioego wzrostu w bialej koszuli i czerwonej bejsbolowce. Sprintem w kierunku mojej torby. Wiedzialam co sie swiec, wiec i ja sprintem w te sama strone. Niestety byl pierwszy, zlapal torbe, wskoczyl na motor i tyle go widzialam.
Watek humorystyczny: biegnac na ratunek torbie wpadlam w wielka kaluze czerwonego blota, poslizgnelam sie i usiadlam w niej po pas. Pedem wiec hop do morza, w biegu wciagam rzeczy i na droge krzyczac ile sil w plucach. Niestety w okolicy nikogo, moglam wiec sobie krzyczec do woli.
Po chwili na przeciw mnie motocykl. francuz mieszkajacy tu od 4 lat. zgodzil sie mi pomoc.
Najpierw policja. nikogo nie ma, bo o 13 maja przerwe na lunch. Wiec internet. blokowanie kart (dzieki sis, jestes najlepsza!), francuz (Sydney, ma u mnie duze piwo) dzwoni do ambasady francuskiej, gdzie sie jeszcze da. Ma tutaj paru znajomych. drugi posterunek policji, kaza jechac do immigratron office. Oczywiscie trzeba czekac. O 14.30 konczy sie przerwa na lunch. Kaza mi jechac do innej placowki i z zaswiadczeniem o kradziezy wrocic do nich. Okey. Tamci z kolei chca tlumacza. Wiec jedziemy z Sydney'em po tlumacza. Sydney zna jednago chlopaka ktory kiepskawo mowi po angielsku. Nada sie. Wiec z chlopakiem znow do nich.
Udalo sie (sic!). Bez lapowki wyprodukowali 'zaswiadczenie'. Ponoc normalnie niczego nie robia za darmo, Musialam wygladac naprawde zalosnie, no i powtorzylam chyba z 15 raz 'no passport, no money'. Z chlopcem - tlumaczem - znow pedze na motorku do immigration office. 16.30, wiec za pol godziny zamykaja. Mowia ze juz za pozno, ze mam przyjechac jutro. Znow glupia mina numer siedem i sie udalo.
W piec minut mialam w rece kolejne zaswiadczenie. Z nim musze udac sie jutro do ambasady francuskiej w Phnom Penh i zobaczymy co dalej.
Lista strat:
-paszport
-telefon
-$80
- dwie karty debetowe = dostep do gotowki
-aparat (wiec zdjec juz wiecej nie bedzie. dotychczasowe staralam sie reguralnie wrzucac na ipoda)
Troche glupio, ale na co sie tu zloscic. Life is life, rzeczy sa, a potem ich nie ma. Wszystko jest nietrwale i przemija, z tego co nauczylam sie podczas Vipassany. Wiec nie nalezy przywiazywac sie do niczego, tym bardziej do rzeczy martwych.
Ciesze sie, ze mam najlepsza na swiecie rodzine ktora wszystko sprawnie zorganizowala i jutro znow bede przy gotowce.
Lista zyskow:
jeszcze nie opracowalam. ale jak zwykle zyskalam paru 'przyjaciol' bez ktorych tak szybko nie wyszlabym z opresji.
10.09.2011
Gdzie jestem
Domyslam sie, ze nie kazdy moze orientowac sie jak dokladnie usytuowana wzgledem pozostalych krajow azji poludniowowschodniej jest Kambodza. Zawsze ze smiechem wspominam, ze zanim pojechalam do Indonezji, nie bylam swiadoma faktu, ze lezy ona na wyspach i do glowy by mi nie przyszlo ze Sumatra to najwieksza z nich, przy okazji jedna z najwiekszych wysp na swiecie.
Dla rozjasnienia sytuacji pozwole sobie zamiescic mape.
Co jasno na niej widac - centrum Kambodzy, wraz z jeziorem Tonle Sap, polozone sa w nizinie miedzy dlugim pasmem gor Wietnamu oraz wzgorz w okolicy zatoki Tajskiej. Z tego wzgledu w tym rejonie Mekong lyskawicznie potrafi podniesc swoj poziom o kilka metrow skutkujac powodziami w calym kraju. Ludzie sa bezsilni. Tylko niewielki procent, jesli nie promil mieszkancow ubezpiecza swoje nieruchomosci.
Wlasciciele hotelu w ktorym ja sie zatrzymalam - mlode malzenstwo z Kanady - od rana probuja zatrzymac wode z godziny na godzine podnoszaca swoj poziom. Bezskutecznie. Siedze w hallu na parterze i woda siega mi juz kostek.
Gdzie dalej
Pisalam wczesniej - jestem teraz w Siem Reap, stolicy starozytnego Khmerskiego Krolestwa Angkoru.
Dzis w nocy kierunek poludnie - Sihanoukville. Planuje zostac tam pare dni, zeby przed nastepnym weekendem zdazyc do Phnom Penh. Stamtad bezposrednio autobusem do Wietnamu. Najpier Ho Chi Minh City (Sajgon) a pozniej wzdluz wybrzeza, ponad 3 tysiace kilometrow, przez przepiekne Nha Trang, Hoi An oraz Hue do Hanoi, drugiego po Sajgonie najwiekszego miasta Wietnamu skad, niestety juz 30 wrzesnia, czeka mnie lot do Berlina.
Probowalam wyliczyc, ile tysiecy kilometrow pokonalam od poczatku podrozy. (Niestety z Indii do Tajlandi musialam dostac sie powietrzem poniewaz Birma zamknela zgranice ladowe dla turystow).
Zapodzialam gdzies kartke z kalkulacjami, ale czekajace mnie wkrotce 3 300 km wzdluz Wietnamskiego wybrzeza brzmi interesujaco.
Dla rozjasnienia sytuacji pozwole sobie zamiescic mape.
Co jasno na niej widac - centrum Kambodzy, wraz z jeziorem Tonle Sap, polozone sa w nizinie miedzy dlugim pasmem gor Wietnamu oraz wzgorz w okolicy zatoki Tajskiej. Z tego wzgledu w tym rejonie Mekong lyskawicznie potrafi podniesc swoj poziom o kilka metrow skutkujac powodziami w calym kraju. Ludzie sa bezsilni. Tylko niewielki procent, jesli nie promil mieszkancow ubezpiecza swoje nieruchomosci.
Wlasciciele hotelu w ktorym ja sie zatrzymalam - mlode malzenstwo z Kanady - od rana probuja zatrzymac wode z godziny na godzine podnoszaca swoj poziom. Bezskutecznie. Siedze w hallu na parterze i woda siega mi juz kostek.
Gdzie dalej
Pisalam wczesniej - jestem teraz w Siem Reap, stolicy starozytnego Khmerskiego Krolestwa Angkoru.
Dzis w nocy kierunek poludnie - Sihanoukville. Planuje zostac tam pare dni, zeby przed nastepnym weekendem zdazyc do Phnom Penh. Stamtad bezposrednio autobusem do Wietnamu. Najpier Ho Chi Minh City (Sajgon) a pozniej wzdluz wybrzeza, ponad 3 tysiace kilometrow, przez przepiekne Nha Trang, Hoi An oraz Hue do Hanoi, drugiego po Sajgonie najwiekszego miasta Wietnamu skad, niestety juz 30 wrzesnia, czeka mnie lot do Berlina.
Probowalam wyliczyc, ile tysiecy kilometrow pokonalam od poczatku podrozy. (Niestety z Indii do Tajlandi musialam dostac sie powietrzem poniewaz Birma zamknela zgranice ladowe dla turystow).
Zapodzialam gdzies kartke z kalkulacjami, ale czekajace mnie wkrotce 3 300 km wzdluz Wietnamskiego wybrzeza brzmi interesujaco.
Zalana Kambodza
Przyczyna powodzi jest oczywiscie przepiekne Tonle Sap - jezoro rzeka po ktorym plywalam wczoraj rybacka lodka podziwiajac wioski na wodzie. Od czerwca do pazdziernika, kiedy kambodze nawiedzaja monsuny, Mekong wylewa tworzac ogromne rozlewisko zaopatrujace caly kraj w ryby, nawadnajac przy tym okoliczne pola i zalewajac miasta.
Jednak taki widok po przekoczeniu progu hotelu byl dla mnie sporym zaskoczeniem.
Zabawne, bo dzis w nocy czeka mnie 10-godzinna podroz autobusem na poludnie Kambodzy do nadmorskiego Sihanoukville. Ponoc pada tam od tygodnia. Tego sie akurat nie boje, bo deszcze sa dla mnie spora ulga w tym klimacie, ale zastanawiam mnie ile de facto czasu zajmie ta podroz. Przed nastepnym weekendem (uswiadomiono mnie ze dzis niedziela) powinnam byc z powrotem w stolicy (Phnom Penh) zeby starac sie o wize do Wietnamu. Kambodza jest oczywiscie piekna i moglabym spedzic tu pare dobrych tygodni, jednak zostalo mi niewiele czasu i planowalam zasmakowac choc odrobine Wietnamu.
Biore zaraz buty pod pache i po kolana w wodzie na spacer:)
Wioski na wodzie
Zeby obejrzec wioski rybackie, wybralam sie na rejs lodka po jeziorze Tonle Sap. Padal deszcz i bylo taak przyjemnie. Wreszcie poczulam sie jak na wakacjach! O niczm zupelnie nie musialam myslec. Na miejsce zostalam zawiezoina, wioski mi pokazano, odstawiono do domu. Czego sie nie zrobi dla odrobiny spokoju. Cala przyjemnosc kosztowala mnie wiecej niz sredni miesieczny przychod policjanta w Kambodzy. Stad ta korupcja.
Angkor
Zupelnie nie wiedzialam, czego spodziewac sie po Kambodzy. Bardziej oczekiwalam Khmerskich bunkrow i pol minowych niz pieciagwiazdkowych hoteli i resortow spa ktore przywitaly mnie na wjezdzie do Siem Reap. Zdawalo mi sie, ze to co najmniej przedmiescia Hurghady, jesli nie Las Vegas, bo zdecydowanie nie stolicy jednego z biedniejszych regionow w tej czesci swiata...
Ale fakty mowia same za siebie, ponad trzy miliony turystow rocznie przyjezdza ogladac tysiacletnie zabytki Starozytnego Angkoru.
Mnie szczecie jednak nadal nie opuszcza - wrzesien to low season, w innych miesiacach jest ponoc znacznie znacznie gorzej. Jest za to pusto w samym Siem Reap. Ale zwiedzanie Angkoru musialam zaczac o swicie zeby byc godzine przed tlumami, glownie z Japoni.
Budowle sa imponujace! Zeby 'zwiedzic' wszystkie, potrzeba paru dobrych dni. I kilku kompletow nog na zmiane. Ilosc schodow rzuca na kolana.
Ja pokusilam sie tylko na jeden dzien. Od wschodu do zachodu slonca. Bilet $20. Plus wynajecie kierowcy na motorku do dyspozycji. Jezdzilismy jak szaleni. Gdyby nie brak sil i meczace tlumy w niektorych ze swiatyn, zdecydowanie moznaby spedzic tam wiecej czasu
Ale fakty mowia same za siebie, ponad trzy miliony turystow rocznie przyjezdza ogladac tysiacletnie zabytki Starozytnego Angkoru.
Mnie szczecie jednak nadal nie opuszcza - wrzesien to low season, w innych miesiacach jest ponoc znacznie znacznie gorzej. Jest za to pusto w samym Siem Reap. Ale zwiedzanie Angkoru musialam zaczac o swicie zeby byc godzine przed tlumami, glownie z Japoni.
Budowle sa imponujace! Zeby 'zwiedzic' wszystkie, potrzeba paru dobrych dni. I kilku kompletow nog na zmiane. Ilosc schodow rzuca na kolana.
Ja pokusilam sie tylko na jeden dzien. Od wschodu do zachodu slonca. Bilet $20. Plus wynajecie kierowcy na motorku do dyspozycji. Jezdzilismy jak szaleni. Gdyby nie brak sil i meczace tlumy w niektorych ze swiatyn, zdecydowanie moznaby spedzic tam wiecej czasu
Welcome in Cambodia
Trzeciego wieczora, wracajac z kolaci, w przyplywie chwili uznalam, ze Bangkok to nie miejsce dla mnie i czas najwyzszy ruszac w strone Kambodzy. Poniewaz zolodek, chyba za sprawa pikantnego Thai food, wrocil do formy, a dostepne mi zrodla informacji sugerowaly aby mimo wszystko nie korzystac z transportu Bangkok-Siem Reap oferowanego przez liczne biura turystyczne, postanowilam po raz kolejny zrobic to my way i pojechac po swojemu, bez zbednych posrednikow.
Przez okolo 10 godzin trzymalam sie dzielnie; z 6 przesiadkami, ale dotarlam do granicy Tajlandi z Kambodza. Przekroczylam ja sucha stopa i...poleglam w Poipet (miejscowosc graniczna K.). Okazalo sie ze pierwszy i ostatni autobus z Poipet do Siem Reap odjezda o 6 rano. Pozniej pozostaje wziac taksowke - $45 lub autobus z Bangkoku za $9. Jeden z tych autobusow, ktorymi jechac nie chcialam. Po to wiec przesiadalam sie 6 razy z 15 kilowym plecakiem na plecach, zeby wsiasc do 7. z kolei tego dnia srodka lokomocji i zaplacic za niego tyle samo, ile zaplacily osoby jadace bezposrednio z Bangkoku. Taki los, lubi platac nam figle:)
Zeby bylo smieszniej, autobus okazal sie jednym z tych, do ktorych wsiadac nie nalezy. Z opowiesci wspolpasazerow, przez cala droge (zajela im okolo 15h, czyli jednak bylam szybsza!) zatrzymywal sie w przydroznych resturacjach - kierowca przewaznie dostaje 'procent' zalezny od wysokosci utargu wlasciciela knajpy na pasazerach...
Slyszalam rozne historie o tych autobusach; ze w luku bagazowym jedzie ktos i przeszukuje torby, ze po kilkunastu godzinach kierowca pozoruje awarie i zmusza pasazerow zeby nocowali w wybranym przez niego hotelu lub placili po $40 za wize (oficjalnie kosztuje $20).
Od granicy do Siem Reap zatrzymalismy sie 'tylko' 2 razy. Niecale 200km zajelo nam okolo 5 godzin bo po drodze 'wyczerpal sie akumulator' i 1.5h spedilismy w kolejnej restaracji...
Welcome in Cambodia, cisnelo sie na usta. Ale okazalo sie ze zle dobrego poczatki.
Przez okolo 10 godzin trzymalam sie dzielnie; z 6 przesiadkami, ale dotarlam do granicy Tajlandi z Kambodza. Przekroczylam ja sucha stopa i...poleglam w Poipet (miejscowosc graniczna K.). Okazalo sie ze pierwszy i ostatni autobus z Poipet do Siem Reap odjezda o 6 rano. Pozniej pozostaje wziac taksowke - $45 lub autobus z Bangkoku za $9. Jeden z tych autobusow, ktorymi jechac nie chcialam. Po to wiec przesiadalam sie 6 razy z 15 kilowym plecakiem na plecach, zeby wsiasc do 7. z kolei tego dnia srodka lokomocji i zaplacic za niego tyle samo, ile zaplacily osoby jadace bezposrednio z Bangkoku. Taki los, lubi platac nam figle:)
Zeby bylo smieszniej, autobus okazal sie jednym z tych, do ktorych wsiadac nie nalezy. Z opowiesci wspolpasazerow, przez cala droge (zajela im okolo 15h, czyli jednak bylam szybsza!) zatrzymywal sie w przydroznych resturacjach - kierowca przewaznie dostaje 'procent' zalezny od wysokosci utargu wlasciciela knajpy na pasazerach...
Slyszalam rozne historie o tych autobusach; ze w luku bagazowym jedzie ktos i przeszukuje torby, ze po kilkunastu godzinach kierowca pozoruje awarie i zmusza pasazerow zeby nocowali w wybranym przez niego hotelu lub placili po $40 za wize (oficjalnie kosztuje $20).
Od granicy do Siem Reap zatrzymalismy sie 'tylko' 2 razy. Niecale 200km zajelo nam okolo 5 godzin bo po drodze 'wyczerpal sie akumulator' i 1.5h spedilismy w kolejnej restaracji...
Welcome in Cambodia, cisnelo sie na usta. Ale okazalo sie ze zle dobrego poczatki.
6.09.2011
Bangkok
Stolica rekreacji i rozpusty. Sama z podroznika migiem zamienilam sie w turyste-konsumenta. Poczatkowo planowalam od razu z 'Suvarnabhumi' (nadal nie potrafie prawidolowo wymowic nazwy lotniska) zlapac autobus do Kambodzy. Poniewaz zoladek (cokolwiek to bylo, antybiotyki pomagaja, wiec rodzino - spokojna glowa!) wraca do siebie powoli, zaplanowalam jedna noc w Bangkoku, zeby dobrze sie wyspac przed parogodzinna (2h+6h+1h+4h) podroza z przesiadkami.
Tak wyszlo, ze spedzilam w Bangkoku juz druga noc, planuje jeszcze jedna co najmniej i po raz kolejny kusi mnie wizja drinka z palemka na wybrzezu poludniowej Tajlandi.
Thanon Khao San, czyli ulica przy ktorej miesci sie wyszystko, od hoteli i hosteli poczawszy, przez najrozniejsze salony masazu, gabinety odnowy, sklepy, stragany, resturacje, jest prawdziwym pieklem. Z zalozenia nie znosze miejsc, w ktore turysci z zachodu przyjezdzaja wydawac pieniadze, ale teraz to pieklo jest rowniez dla mnie rozkoszne i rowniez ze mnie wysysa ostatnie oszczednosci.
Po 2 miesiacach spania w przenajrozniejszych warunkach i jedzenia rzadko tego, na co mialam ochote, czulam sie zaniedbana, zapuszczona, brudna, wyglodzona, oslabiona, zmeczona i nie do zycia. Jakkolwiek to brzmi, oczywiscie nie narzekam i na nic bym tych 2mcy nie zamienila, ale fakty pozostaja faktami. Bedac w Kalkucie nawet przez chwile marzylam o tym, zeby choc na pare dni znalezc sie w Polsce, zeby siedziec, lezec, robic cokolwiek, byle nie przejmowac sie i nie musiec troszczyc o wszystko, nie zastanawiac, czy posilek ktory zjadam jest tym, ktory rozlozy mnie na lopatki, nie musiec targowac sie o wszystko i na kazdym kroku odpedzac natretnych naganiaczy, probujacych po raz milionpiecsetny sprzedac mi pstrokate sari albo dwudziesty z kolei szal ktorego i tak nigdy bym nie zalozyla...
Jedna doba w Tajlandi i jestem jak nowa. Czysty (sic!), naprawde czysty pokoj w pierwszym lepszym Gesthousie na bocznej ulicy, z tarasem na ktorym moge zjesc spokojnie sniadanie i WiFi. W pokoju cichy wiatrak i zamiatana pare razy dziennie podloga na korytarzach.
Po ulicach - jesli juz uda mi sie wygramolic z turystycznego zgielku - chodza zadbane kobiety w europejskich ubraniach, jezdza normalne samochody, w kolo szklane wiezowce - jednym slowem jest na czym zawiesic oko. W przyplywie wielkiego entuzjazmu sama nawet pokusilam sie wczoraj o poszerzenie garderoby o spodnice i bluzke bez rekawa. To dopiero szalenstwo. Moglabym nawet wyjsc na ulice w mini i nie wzbudziloby to wiekszego zainteresowania. Choc, po dwoch miesiacach zakrywania mozliwie najwiekszej powierzchni ciala czym tylko sie dalo, chyba nie zdobede sie na az tak radykalny krok.
Zreszta, i tak czeka na mnie Kambodza, do ktorej wyjazd odwlekam i odwlekam. To zdecydowanie piekny kraj, tak przynajmniej slyszalam, ale mnie trzeba troche cywilizacji. Zawsze jednak po jakims czasie ciagnie do tzw krajow rozwinietych; moze zabrzmi to banalnie w kontekscie filozofi, z jaka podchodze do podrozowania, ale nie wyobrazacie jak bardzo ucieszylam sie, kiedy wczoraj, po prawie miesiacu poszukiwan, udalo mi sie dostac waciki do twarzy. Niby taka normalna rzecz. Wydaja sie zupelnie nieistotne, dopoki nie okaza sie niezbedne - w Indiach samym mydlem ciezko domyc twarz. A tam moglam liczyc co najwyzej na paskudna, brudna wate kupowana 'z metra' w aptece. \
No i jedzenie; bogactwo smakow i aromatow! Czysta przyjemnosc. Kilka dni w Tajlandi i nadrobilabym te pare kilo, ktore zgubilam gdzies po drodze.
Tak wyszlo, ze spedzilam w Bangkoku juz druga noc, planuje jeszcze jedna co najmniej i po raz kolejny kusi mnie wizja drinka z palemka na wybrzezu poludniowej Tajlandi.
Thanon Khao San, czyli ulica przy ktorej miesci sie wyszystko, od hoteli i hosteli poczawszy, przez najrozniejsze salony masazu, gabinety odnowy, sklepy, stragany, resturacje, jest prawdziwym pieklem. Z zalozenia nie znosze miejsc, w ktore turysci z zachodu przyjezdzaja wydawac pieniadze, ale teraz to pieklo jest rowniez dla mnie rozkoszne i rowniez ze mnie wysysa ostatnie oszczednosci.
Po 2 miesiacach spania w przenajrozniejszych warunkach i jedzenia rzadko tego, na co mialam ochote, czulam sie zaniedbana, zapuszczona, brudna, wyglodzona, oslabiona, zmeczona i nie do zycia. Jakkolwiek to brzmi, oczywiscie nie narzekam i na nic bym tych 2mcy nie zamienila, ale fakty pozostaja faktami. Bedac w Kalkucie nawet przez chwile marzylam o tym, zeby choc na pare dni znalezc sie w Polsce, zeby siedziec, lezec, robic cokolwiek, byle nie przejmowac sie i nie musiec troszczyc o wszystko, nie zastanawiac, czy posilek ktory zjadam jest tym, ktory rozlozy mnie na lopatki, nie musiec targowac sie o wszystko i na kazdym kroku odpedzac natretnych naganiaczy, probujacych po raz milionpiecsetny sprzedac mi pstrokate sari albo dwudziesty z kolei szal ktorego i tak nigdy bym nie zalozyla...
Jedna doba w Tajlandi i jestem jak nowa. Czysty (sic!), naprawde czysty pokoj w pierwszym lepszym Gesthousie na bocznej ulicy, z tarasem na ktorym moge zjesc spokojnie sniadanie i WiFi. W pokoju cichy wiatrak i zamiatana pare razy dziennie podloga na korytarzach.
Po ulicach - jesli juz uda mi sie wygramolic z turystycznego zgielku - chodza zadbane kobiety w europejskich ubraniach, jezdza normalne samochody, w kolo szklane wiezowce - jednym slowem jest na czym zawiesic oko. W przyplywie wielkiego entuzjazmu sama nawet pokusilam sie wczoraj o poszerzenie garderoby o spodnice i bluzke bez rekawa. To dopiero szalenstwo. Moglabym nawet wyjsc na ulice w mini i nie wzbudziloby to wiekszego zainteresowania. Choc, po dwoch miesiacach zakrywania mozliwie najwiekszej powierzchni ciala czym tylko sie dalo, chyba nie zdobede sie na az tak radykalny krok.
Zreszta, i tak czeka na mnie Kambodza, do ktorej wyjazd odwlekam i odwlekam. To zdecydowanie piekny kraj, tak przynajmniej slyszalam, ale mnie trzeba troche cywilizacji. Zawsze jednak po jakims czasie ciagnie do tzw krajow rozwinietych; moze zabrzmi to banalnie w kontekscie filozofi, z jaka podchodze do podrozowania, ale nie wyobrazacie jak bardzo ucieszylam sie, kiedy wczoraj, po prawie miesiacu poszukiwan, udalo mi sie dostac waciki do twarzy. Niby taka normalna rzecz. Wydaja sie zupelnie nieistotne, dopoki nie okaza sie niezbedne - w Indiach samym mydlem ciezko domyc twarz. A tam moglam liczyc co najwyzej na paskudna, brudna wate kupowana 'z metra' w aptece. \
No i jedzenie; bogactwo smakow i aromatow! Czysta przyjemnosc. Kilka dni w Tajlandi i nadrobilabym te pare kilo, ktore zgubilam gdzies po drodze.
5.09.2011
Kalkuta, Kalkuta
4.09.11
Cztery dni na Kalkute to zdecydowanie za malo. Od 3 dni zmagam sie z bolem zoladka przez co narzucilam sobie bezstresowe tempo zwiedzania. Tam gdzie sie da - metro, gdzie nie - spacer lub taxi.
Pare chwil temu uznalam, ze dluzej nie bede udawac twardziela, zwloklam sie z lozka i podreptalam do najblizszej apteki. Liczylam na jakies ziolowe plukanki, granulki homeopatyczne. No way. Farmaceuta najpierw zarzucil mnie pytaniami co mnie boli, jak i kiedy, a potem wyjal spod lady antybiotyk jeden, drugi, cos oslonowego. 2 x dziennie, piec dni, bedzie dobrze. Chwilowo nie mam wyjscia. Zwijam sie z bolu, biore leki i czekam az przejdzie. Do rana na pewno, bo dolegliwosci pojawiaja sie dopiero po poludniu.
O Kalkucie pisalam... udalo mi sie uchwycic odrobine atmosfery, ale czuje niedosyt. Chcialabym wrocic, najchetniej w towarzystwie sponsora (pojsc na mecz krykieta, zakosztowac odrobine bollywoodskiego high-life'u) i wlasnego kierowcy - jedna linia metra nie wystarcza, a zlapanie taksowki przewaznie graniczy z cudem. Brakuje tu riksz; te ciagniete przez ludzi (ostatnie w calych Indiach) sa koszmarne i jesli z nich korzystalam, to tylko zeby dac im zarobic. Trzesie jak cholera i niewygodnie. Zdecydowanie lepsze i szybsze wlasne nogi.
Dzis jedna z tych chwil, kiedy chcialoby sie ponarzekac. Nie tak dawno pisalam - 'ciesze sie ze znow sama'. Teraz duzo bym dala za towarzystwo drugiej osoby, ktora poszlaby poszukac remedium na moje dolegliwosci lub taksowka zabrala do lekarza i zapewnila ze bedzie okey. W takich momentach zawsze brakuje kogos bliskiego...
Cztery dni na Kalkute to zdecydowanie za malo. Od 3 dni zmagam sie z bolem zoladka przez co narzucilam sobie bezstresowe tempo zwiedzania. Tam gdzie sie da - metro, gdzie nie - spacer lub taxi.
Pare chwil temu uznalam, ze dluzej nie bede udawac twardziela, zwloklam sie z lozka i podreptalam do najblizszej apteki. Liczylam na jakies ziolowe plukanki, granulki homeopatyczne. No way. Farmaceuta najpierw zarzucil mnie pytaniami co mnie boli, jak i kiedy, a potem wyjal spod lady antybiotyk jeden, drugi, cos oslonowego. 2 x dziennie, piec dni, bedzie dobrze. Chwilowo nie mam wyjscia. Zwijam sie z bolu, biore leki i czekam az przejdzie. Do rana na pewno, bo dolegliwosci pojawiaja sie dopiero po poludniu.
O Kalkucie pisalam... udalo mi sie uchwycic odrobine atmosfery, ale czuje niedosyt. Chcialabym wrocic, najchetniej w towarzystwie sponsora (pojsc na mecz krykieta, zakosztowac odrobine bollywoodskiego high-life'u) i wlasnego kierowcy - jedna linia metra nie wystarcza, a zlapanie taksowki przewaznie graniczy z cudem. Brakuje tu riksz; te ciagniete przez ludzi (ostatnie w calych Indiach) sa koszmarne i jesli z nich korzystalam, to tylko zeby dac im zarobic. Trzesie jak cholera i niewygodnie. Zdecydowanie lepsze i szybsze wlasne nogi.
Dzis jedna z tych chwil, kiedy chcialoby sie ponarzekac. Nie tak dawno pisalam - 'ciesze sie ze znow sama'. Teraz duzo bym dala za towarzystwo drugiej osoby, ktora poszlaby poszukac remedium na moje dolegliwosci lub taksowka zabrala do lekarza i zapewnila ze bedzie okey. W takich momentach zawsze brakuje kogos bliskiego...
Sposob na Hindusa
Przypomnialy mi sie dwie zabawne sytuacje dotyczace podgladaczy:)
Po raz pierwszy przytrafilo mi sie to w Chandigarh. Mieszkalam wtedy w zenskim dormitorium, a poniewaz pani opiekujaca sie studentkami chciala najwidoczniej odseparowac mnie od pozostalych lokatorek, trafil mi sie pokoj na parterze z oknem wychodzacym na tyly budynku. Mimo zasunietych zaslon, czesto orientowalam sie, ze przechodzacy pracownicy zatrzymywali sie i zerkali w moje okno. Pewnego wieczoru, chyba akurat nie bylo pradu, siedzialam na lozku z czolowka na glowie. Uslyszalam podejrzane szelesty. Mimo krat w oknach serce podeszlo mi do gardla. Zdobylam sie na odwage i szybkim ruchem odsunelam zaslone. Na ulamek sekundy znalazlam sie oko w oko z 'podgladaczem'. Mnie serce stanelo w przelyku, ale on wydal z siebie zduszony pisk i pedem rzucil sie w krzaki. Mysle, ze silny strumien swiatla promieniujacy z mojego czola zrobil na nim takie wrazenie. Zgodnie z Hinduskimi wierzeniemi to to 'trzecie oko' ktore posiadaja tylko niektore wcielenia tutejszych bostw:) Poznej, kiedy pierwsza fala niepokoju poszla w niepamiec, myslalam, ze pekne ze smiechu.
Druga taka historia przytrafila mi sie w Sarnath. Znow z latarka na czole (dzieki tato, jest niezastapiona!) cwiczylam w pokoju przed pojsciem spac. I znow uslyszalam, ze ktos zatrzymal sie pod moim oknem. Ukradkiem zerkal przez moskitiere (przewaznie okna nie maja tutaj szyb). Juz wiedzialam jak zareagowac. Jednym susem skoczylam do okna i znow latarka po oczach. Mezczyzna (ten byl chyba w podeszlym wieku), wykonal niekontrolowany obrot o 360 stopni i bez slowa zniknal w ciemnosciach.
Smiac mi sie chce, gdy czasami pomysle z jakimi historiami zmagac sie musi samotnie podrozujaca dziewczyna:)
Po raz pierwszy przytrafilo mi sie to w Chandigarh. Mieszkalam wtedy w zenskim dormitorium, a poniewaz pani opiekujaca sie studentkami chciala najwidoczniej odseparowac mnie od pozostalych lokatorek, trafil mi sie pokoj na parterze z oknem wychodzacym na tyly budynku. Mimo zasunietych zaslon, czesto orientowalam sie, ze przechodzacy pracownicy zatrzymywali sie i zerkali w moje okno. Pewnego wieczoru, chyba akurat nie bylo pradu, siedzialam na lozku z czolowka na glowie. Uslyszalam podejrzane szelesty. Mimo krat w oknach serce podeszlo mi do gardla. Zdobylam sie na odwage i szybkim ruchem odsunelam zaslone. Na ulamek sekundy znalazlam sie oko w oko z 'podgladaczem'. Mnie serce stanelo w przelyku, ale on wydal z siebie zduszony pisk i pedem rzucil sie w krzaki. Mysle, ze silny strumien swiatla promieniujacy z mojego czola zrobil na nim takie wrazenie. Zgodnie z Hinduskimi wierzeniemi to to 'trzecie oko' ktore posiadaja tylko niektore wcielenia tutejszych bostw:) Poznej, kiedy pierwsza fala niepokoju poszla w niepamiec, myslalam, ze pekne ze smiechu.
Druga taka historia przytrafila mi sie w Sarnath. Znow z latarka na czole (dzieki tato, jest niezastapiona!) cwiczylam w pokoju przed pojsciem spac. I znow uslyszalam, ze ktos zatrzymal sie pod moim oknem. Ukradkiem zerkal przez moskitiere (przewaznie okna nie maja tutaj szyb). Juz wiedzialam jak zareagowac. Jednym susem skoczylam do okna i znow latarka po oczach. Mezczyzna (ten byl chyba w podeszlym wieku), wykonal niekontrolowany obrot o 360 stopni i bez slowa zniknal w ciemnosciach.
Smiac mi sie chce, gdy czasami pomysle z jakimi historiami zmagac sie musi samotnie podrozujaca dziewczyna:)
3.09.2011
2.09.2011
Kalkuta HighLife
Przegladajac wczorajszy The Times of India trafilam na informacje o The Atmosphere Project. Wielkiej inwestycji mieszczacej luksusowe apartamenty majace po kilkaset metrow, tarasy z jacuzzi, pokoj dla sluzby itd itp. Projekt zostal wyrozniony na World Architecture Festival 2011 w Barcelonie. Budynek sklada sie z dwoch wysokosciowcow polaczonych 'chmura' o rozpietosci ponad 100 metrow mieszcaca mini pole golfowe, restauracje, basen, centrum fitness, bieznie. Planowany termin ukonczenia inwestycji to 2014.
Przypadki lubia chodzic parami; kilka godzin pozniej, zeby rozmienic pieniadze, weszlam do centrum handlowego. Okazalo sie, ze miesci sie w nim siedziba grupy Forum - inwestora ww przedsiewziecia. Ciekawosc kazala mi sie dowiedziec czegos na temat projektu. Sekretarka powiedzala ze jest mozliwosc obejrzenia wystawy jedynie po wczesniejszym telefonicznym umowieniu spotkania. Jako ze nie bardzo mi na tym zalezalo, podziekowalam i juz chcialam wychodzic, kiedy zjawil sie manager developera i zapytal w czym moze mi pomoc. Powiedzialam ze jestem architektem z europy, a jakze, i ze bardzo zainteresowal mnie projekt. Zasugerowal, ze chetnie oprowadzi mnie po wystawie i opowie o przedsiewzieciu.
Atmosphere Project
Coz wiecej dodac. Ruchome i podswietlane modele, made in china, zrobily na mnie wieksze wrazenie niz sam projekt (ARC Studio z Singapuru) - rowniez imponujacy. Ponoc w Kalkucie jest spore zanteresowanie na tego typu inwestycje. Ludzie maja pieniadze, ale nie maja na co ich wydawac... Nic tylko budowac!
Przypadki lubia chodzic parami; kilka godzin pozniej, zeby rozmienic pieniadze, weszlam do centrum handlowego. Okazalo sie, ze miesci sie w nim siedziba grupy Forum - inwestora ww przedsiewziecia. Ciekawosc kazala mi sie dowiedziec czegos na temat projektu. Sekretarka powiedzala ze jest mozliwosc obejrzenia wystawy jedynie po wczesniejszym telefonicznym umowieniu spotkania. Jako ze nie bardzo mi na tym zalezalo, podziekowalam i juz chcialam wychodzic, kiedy zjawil sie manager developera i zapytal w czym moze mi pomoc. Powiedzialam ze jestem architektem z europy, a jakze, i ze bardzo zainteresowal mnie projekt. Zasugerowal, ze chetnie oprowadzi mnie po wystawie i opowie o przedsiewzieciu.
Atmosphere Project
Coz wiecej dodac. Ruchome i podswietlane modele, made in china, zrobily na mnie wieksze wrazenie niz sam projekt (ARC Studio z Singapuru) - rowniez imponujacy. Ponoc w Kalkucie jest spore zanteresowanie na tego typu inwestycje. Ludzie maja pieniadze, ale nie maja na co ich wydawac... Nic tylko budowac!
Subskrybuj:
Posty (Atom)