Byloby niedobrze, gdyby bylo zbyt latwo. Wiec zamiast udac sie taksowka do hotelu, jak poczatkowo planowalam, poszlam sladami paru innych turystow, ktorzy z wlasnego lub nie wyboru, rozbili male obozowiska na plastykowych krzeselkach w poczekalni.
Lotnisko czyste i o 4.10 spokojne. Krzeselka niemal wygodnie. Nawet nie dwie godziny w pozycji 'na wloczege', a poczulam sie prawie gotowa do podboju swiata. Na dworze bylo prawie jasno wiec bez przeszkod moglam udac sie do centrum metrem, by tam znalezc niedrogi hostel w ktorym spedze kolejnych pare dni.
Jeszcze wychodzac z lotniska bylam lekko skwaszona. Pare godzin wczesniej, w samolocie, chyba po raz pierwszy, odkad zarezerwowalam bilety lotniczne, dotarlo do mnie, ze ten zaledwie 12-kilowy plecaczek bedzie moim calym dobytkiem przez grube 11 tygodni. Dopiero pozniej, w metrze do N.D. zaczelam sie po raz pierwszy od wylotu z Berlina usmiechac. I zdaje sie ze ten usmiech juz nie schodzi mi z twarzy!
Teraz juz, po wieczornym piwie (choc mialam zamiar unikac miejsc 'for tourists only') czuje ze nawet spokojnie zasne, choc jeszcze nie do konca mam pewnosc ze w lozku nie ma wesz i ze malpy (bo co innego by tak wrzeszczalo) siedzace za moim oknem, nie zdecyduja sie w nocy przerwac moskietiery i pobawic sie moim kosztem.
chyba małpy na lato wędrują do Delhi, bo w styczniu ich nie było! widać poprawiły się warunki:) poprzedni wpis oceniam jako typowy chwilowy kryzys, następnie uśmiech - to dobry syndrom (którego zabrakło u koleżanki A.K.) ;D ach, Indie!
OdpowiedzUsuńbises
M.