Z pewnych przyczyn jestem przerażona wizją najbliższych trzech miesięcy. Chciałabym poznać Indie od duchowej strony. Nie interesują mnie Indie w kategoriach państwa o największej liczbie ludności (prognozy demograficzne na 2025), czy potężny producent wszystkiego, co kupujemy pod znanymi europejskimi markami z metką 'Made in India'. Nie interesują mnie Indie nastawione na turystykę i zachodnie pieniądze. Nie kusi mnie spotkanie z tamtejszym brudem, hałasem, biedą. Szukam Indii duchowych, czegoś, czego nie doświadczę w Europie i co również tam należy do mniejszości. Boję się, że tego nie znajdę, że spotkam jedynie Indie brudne, wulgarne, zepsute. Że zrażą do siebie i przestraszą mnie tak samo jak zraziła mnie Indonezja.
Czuję lekki dyskomfort. Pierwszy raz, odkąd zaplanowałam tę podróż, przez chwilę zaczęłam zastanawiać się dlaczego ja właściwie jadę sama. Dlaczego wcześniej nawet nie przeszło mi przez myśl, że przyjemniej i niewątpliwie łatwiej byłoby jechać w towarzystwie drugiej osoby. Dotychczas twierdziłam, że nie miałabym serca nikogo za sobą ciągnąć; zmuszać, żeby odwiedzał miejsca, które ja chcę zobaczyć. To racja, ten pogląd podtrzymuję. Ale wizja nocnych przyjazdów do milionowych miast, szukania noclegu, samotnego spania w zapuszczonych, lepkich od grzyba i pleśni pokojach, wieczna wilgoć, smród, hałas - bo tak to sobie w tej chwili wyobrażam - przyprawia mnie o lekki dyskomfort.
Zwykła, przedwyjazdowa panika. Aż nie posądzałabym siebie, że publicznie przyznam się do tego, jak wielki ze mnie tchórz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz