Indie kryzys pierwszy
Zeby nie utknac w przekonaniu, ze u mnie wszystko w 100% na TAK. Weekend byt troche na NIE.
Pisze to w stanie duzego zmeczenia i lekkiej irytacji. Do jutra pewnie zapomne, ale w tej chwili, siedzac w 'swoim' fotelu w Rajpur, marze o czystym europejskim miescie, po ktorym poruszam sie wlasnym klimatyzowanym samochodem, stoluje sie w miejscach, w ktorych nie musze odkazac dloni po dotknieciu sztuccow, gdzie stoly i muchy nie lepia sie do moich rak, a moje ubrania pachna proszkiem do prania.
W kontekscie ostatnich 48 godzin, nawet karaluchy mieszkajace pod lodowka w moim domu w Rajpur to cos zupelnie okey. Ale do rzeczy. Weekend spedzilam w Rishikeshu. Bylam juz w paru azjatyckich miastach, przeludnionych kilkunastomilionowych stolicach. Ale nie bylam w indyjskim odpowiedniku Czestochowy, gdzie wyznawcow Shivy jest zdecydowanie wiecej niz moherowych beretow na poludniu polski. Gdzie wyznawcy ci, niemal biegiem, boso, czesto w jednym klapku na stopie, pedza przez miasto potokiem ludzi, mlodych mezczyzn ze wszystkich okolicznych miast, miasteczek, wsi i wiosek, a moze i kontynentow, niekonczacym sie potokiem, zmiatajacym niemal wszytsko co stanie im na drodze, przez 5, a moze i 8 dni, nieustannie, niezmiennie, tlocza sie... Zeby obmyc sie woda ze Swietej Rzeki, zeby zapalic swieczke pod swiatynia Shivy, oddac holc, a przy okazji zrobic sobie zdjecie z bialym turysta...
Rishikesh jest stolica jogi. Ze wzgledu na przeplywajacy przez niego Ganges jest waznym przystankiem na pielgrzymkowej trasie religijnych hindusow. Jest tez miastem, w ktorym w latach 60. Beatlesi zbierali material do swojego White Album. Z tych trzech powodow chcialam zobaczyc miasto i wybralm sie tam w zeszly weekend Okazalo sie ze wybralam nie najlepszy ku temu moment.
Polozone po 2 stronach rzeki, polaczone jest dwoma mostami oddalonymi od siebie jakies 4 kilometry. Teren gorzysty. Pielgrzymi, tak jak rzeka, dniem i noca, zgodnie z ruchem slonca krazyli wiec miedzy tymi dwoma mostami. Czasami zastanwialam sie, czy to ci sami ludzie chodzacy w kolo, nie moglam uwierzyc ze to wdciaz i wciaz naplywajace nowe fale 'wiernych'... Nie sposob bylo isc pod prad. Nie sposob bylo isc niezauwazona jesli jest sie biala kobieta. Celem kazdego pielgrzyma bylo wiec nie tylko zmoczenie sie w Gangesie, ale rowniez sfotografowanie sie z bial twarza. Bo 'biali' do R przyjezdzaja w sezonie, czyli na poczatku i pod koniec roku. Teraz Hindusi celebrowali jedno ze swoich licznych swiat ku czci jednego z wielu bogow ktorym na codzien oddaja hold.
Plusem bylo to, ze ceny w hotelach byly naprawde niskie (pielgrzymi spia na ulicach lub w specjalnych obozowiskach 'pod chmurka'), oraz ze wystarczylo podejsc niewiele ponad 2 km w gore rzeki, zeby spokojnie wykapac sie w 'swietej wodzie' z dala od tlumow. Mialam wiec choc przez pare godzin prywatna plaze, a widzow tylko trzech, ktorzy cichaczem wspieli sie na pobliska skale i udawali ze wcale nie patrza w moja strone. Do tego MangoLassi pite litrami, no i jak dla mnie najwieksza zaleta R - rewelacyjnie zaopatrzone ksiegarnie studzily miejska goraczke.
Yoga. Na joge szkoda slow. Na kazdym kroku tablice, informacje, szkolenia, warsztaty i treningi w ashramach. Wszystkie mozliwe wariacje na temat. Pobyty od 3-dniowych z noclegiem i wyzywieniem po trzytygodniowe, gdzie za niewielka jak na europejskie warunki sume pieniedzy zrobia z ciebie 'prawdziwego' jogina.
Poziom zajec i uczestnikow - niestety mierny. Nic dziwnego, skoro 'certyfikowanym nauczycielem jogi' moze zostac kazdy, wystarczy ze zaplaci okolo $2 000 i spedzi 3 tygodnie w ashramie na specjalnym kursie. Trzy tygodnie. Ile lat potrzeba zeby zrozumiec, ze joga to nie tylko stanie na rekach czy giecia w polrozkroku. Dlatego nie pisze wiecej na ten temat.
Jest tam tez jeden osroden jogi wg metody Iyengara. Jedynej mi znanej, gdzie nauczyciele przechodza kilkuletni trening, zanim zabiora sie za uczenie innych. Osrodek ponoc dobry. Niestety zamkniety w okresie letnim.
No i Beatlesi. Tuz przed desperackim wyjazdem z miasta udalo mi sie odnalezc Maharashi MaheshiYogi Ashram, teraz opuszczony, pozerany przez las. Kiedys musial byc naprawde pieknym miejscem, oaza spokoju polozona nad rzeka, z dala od miejskiego zgielku, sprzyjajaca medytacji, paleniu jointow i nagrywaniu swietnego materialu... :)
Zeby nie utknac w przekonaniu, ze u mnie wszystko w 100% na TAK. Weekend byt troche na NIE.
Pisze to w stanie duzego zmeczenia i lekkiej irytacji. Do jutra pewnie zapomne, ale w tej chwili, siedzac w 'swoim' fotelu w Rajpur, marze o czystym europejskim miescie, po ktorym poruszam sie wlasnym klimatyzowanym samochodem, stoluje sie w miejscach, w ktorych nie musze odkazac dloni po dotknieciu sztuccow, gdzie stoly i muchy nie lepia sie do moich rak, a moje ubrania pachna proszkiem do prania.
W kontekscie ostatnich 48 godzin, nawet karaluchy mieszkajace pod lodowka w moim domu w Rajpur to cos zupelnie okey. Ale do rzeczy. Weekend spedzilam w Rishikeshu. Bylam juz w paru azjatyckich miastach, przeludnionych kilkunastomilionowych stolicach. Ale nie bylam w indyjskim odpowiedniku Czestochowy, gdzie wyznawcow Shivy jest zdecydowanie wiecej niz moherowych beretow na poludniu polski. Gdzie wyznawcy ci, niemal biegiem, boso, czesto w jednym klapku na stopie, pedza przez miasto potokiem ludzi, mlodych mezczyzn ze wszystkich okolicznych miast, miasteczek, wsi i wiosek, a moze i kontynentow, niekonczacym sie potokiem, zmiatajacym niemal wszytsko co stanie im na drodze, przez 5, a moze i 8 dni, nieustannie, niezmiennie, tlocza sie... Zeby obmyc sie woda ze Swietej Rzeki, zeby zapalic swieczke pod swiatynia Shivy, oddac holc, a przy okazji zrobic sobie zdjecie z bialym turysta...
Rishikesh jest stolica jogi. Ze wzgledu na przeplywajacy przez niego Ganges jest waznym przystankiem na pielgrzymkowej trasie religijnych hindusow. Jest tez miastem, w ktorym w latach 60. Beatlesi zbierali material do swojego White Album. Z tych trzech powodow chcialam zobaczyc miasto i wybralm sie tam w zeszly weekend Okazalo sie ze wybralam nie najlepszy ku temu moment.
Polozone po 2 stronach rzeki, polaczone jest dwoma mostami oddalonymi od siebie jakies 4 kilometry. Teren gorzysty. Pielgrzymi, tak jak rzeka, dniem i noca, zgodnie z ruchem slonca krazyli wiec miedzy tymi dwoma mostami. Czasami zastanwialam sie, czy to ci sami ludzie chodzacy w kolo, nie moglam uwierzyc ze to wdciaz i wciaz naplywajace nowe fale 'wiernych'... Nie sposob bylo isc pod prad. Nie sposob bylo isc niezauwazona jesli jest sie biala kobieta. Celem kazdego pielgrzyma bylo wiec nie tylko zmoczenie sie w Gangesie, ale rowniez sfotografowanie sie z bial twarza. Bo 'biali' do R przyjezdzaja w sezonie, czyli na poczatku i pod koniec roku. Teraz Hindusi celebrowali jedno ze swoich licznych swiat ku czci jednego z wielu bogow ktorym na codzien oddaja hold.
Plusem bylo to, ze ceny w hotelach byly naprawde niskie (pielgrzymi spia na ulicach lub w specjalnych obozowiskach 'pod chmurka'), oraz ze wystarczylo podejsc niewiele ponad 2 km w gore rzeki, zeby spokojnie wykapac sie w 'swietej wodzie' z dala od tlumow. Mialam wiec choc przez pare godzin prywatna plaze, a widzow tylko trzech, ktorzy cichaczem wspieli sie na pobliska skale i udawali ze wcale nie patrza w moja strone. Do tego MangoLassi pite litrami, no i jak dla mnie najwieksza zaleta R - rewelacyjnie zaopatrzone ksiegarnie studzily miejska goraczke.
Yoga. Na joge szkoda slow. Na kazdym kroku tablice, informacje, szkolenia, warsztaty i treningi w ashramach. Wszystkie mozliwe wariacje na temat. Pobyty od 3-dniowych z noclegiem i wyzywieniem po trzytygodniowe, gdzie za niewielka jak na europejskie warunki sume pieniedzy zrobia z ciebie 'prawdziwego' jogina.
Poziom zajec i uczestnikow - niestety mierny. Nic dziwnego, skoro 'certyfikowanym nauczycielem jogi' moze zostac kazdy, wystarczy ze zaplaci okolo $2 000 i spedzi 3 tygodnie w ashramie na specjalnym kursie. Trzy tygodnie. Ile lat potrzeba zeby zrozumiec, ze joga to nie tylko stanie na rekach czy giecia w polrozkroku. Dlatego nie pisze wiecej na ten temat.
Jest tam tez jeden osroden jogi wg metody Iyengara. Jedynej mi znanej, gdzie nauczyciele przechodza kilkuletni trening, zanim zabiora sie za uczenie innych. Osrodek ponoc dobry. Niestety zamkniety w okresie letnim.
No i Beatlesi. Tuz przed desperackim wyjazdem z miasta udalo mi sie odnalezc Maharashi MaheshiYogi Ashram, teraz opuszczony, pozerany przez las. Kiedys musial byc naprawde pieknym miejscem, oaza spokoju polozona nad rzeka, z dala od miejskiego zgielku, sprzyjajaca medytacji, paleniu jointow i nagrywaniu swietnego materialu... :)
Nie wiem czy z powodu nadmiaru wrazen, ilosci zdjec do ktorych pozowalam, liczby pomaranczowych koszulek, jednakowych twarzy o glupawym wyrazie, ktore przemknely mi przed oczami, a moze z powodu nadmiaru bakteri w spozytym lunchu, podroz powrotna byla tortura, meczarnia; krecilo mi sie w glowie, w uszach dudnilo, pot lal sie strumieniami, a ludzie jeszcze bardziej na mnie wlazili, chcieli dotknac, rozmawiac, nie znajc angielskiego... Koszmar!
Udalo mi sie zachowac spokoj. Raz tylko walnelam typka parasolka przez leb, bo zlapal mnie w tlumie tam, gdzie nie powinien. A wczesniej klepnelam swieta krowe w zad, bo wlazla mi pod nogi. Przeszlam probe zwyciesko?
Ale i tak nic nie pobije pewnego malzenstwa, ktore patrzac na mnie zaczelo naciagac sobie oczy i mowiac przy tym 'cing-ciong-kong-kong' zapytalo czy jestem turystka z Chin...
I uwierzcie lub nie, zdjecia w zaden sposob nie oddaja tego, co sie tam dzialo, Tylko w spokojniejszych momentach moglam pozwolic sobie na wyciagniecie aparatu.
Hahnemann |
Shiva |