26.07.2011

Pielgrzymka do Shivy

Indie kryzys pierwszy

Zeby nie utknac w przekonaniu, ze u mnie wszystko w 100% na TAK. Weekend byt troche na NIE.
Pisze to w stanie duzego zmeczenia i lekkiej irytacji. Do jutra pewnie zapomne, ale w tej chwili, siedzac w 'swoim' fotelu w Rajpur, marze o czystym europejskim miescie, po ktorym poruszam sie wlasnym klimatyzowanym samochodem, stoluje sie w miejscach, w ktorych nie musze odkazac dloni po dotknieciu sztuccow, gdzie stoly i muchy nie lepia sie do moich rak, a moje ubrania pachna proszkiem do prania.

W kontekscie ostatnich 48 godzin, nawet karaluchy mieszkajace pod lodowka w moim domu w Rajpur to cos zupelnie okey. Ale do rzeczy. Weekend spedzilam w Rishikeshu. Bylam juz  w paru azjatyckich miastach, przeludnionych kilkunastomilionowych stolicach. Ale nie bylam w indyjskim odpowiedniku Czestochowy, gdzie wyznawcow Shivy jest zdecydowanie wiecej niz moherowych beretow na poludniu polski. Gdzie wyznawcy ci, niemal biegiem, boso, czesto w jednym klapku na stopie, pedza przez miasto potokiem ludzi, mlodych mezczyzn ze wszystkich okolicznych miast, miasteczek, wsi i wiosek, a moze i kontynentow, niekonczacym sie potokiem, zmiatajacym niemal wszytsko co stanie im na drodze, przez 5, a moze i 8 dni, nieustannie, niezmiennie, tlocza sie... Zeby obmyc sie woda ze Swietej Rzeki, zeby zapalic swieczke pod swiatynia Shivy, oddac holc, a przy okazji zrobic sobie zdjecie z bialym turysta...










Rishikesh jest stolica jogi. Ze wzgledu na przeplywajacy przez niego Ganges jest waznym przystankiem na pielgrzymkowej trasie religijnych hindusow. Jest tez miastem, w ktorym w latach 60. Beatlesi zbierali material do swojego White Album. Z tych trzech powodow chcialam zobaczyc miasto i wybralm sie tam w zeszly weekend Okazalo sie ze wybralam nie najlepszy ku temu moment.

Polozone po 2 stronach rzeki, polaczone jest dwoma mostami oddalonymi od siebie jakies 4 kilometry. Teren gorzysty. Pielgrzymi, tak jak rzeka, dniem i noca, zgodnie z ruchem slonca krazyli wiec miedzy tymi dwoma mostami. Czasami zastanwialam sie, czy to ci sami ludzie chodzacy w kolo, nie moglam uwierzyc ze to wdciaz i wciaz naplywajace nowe fale 'wiernych'... Nie sposob bylo isc pod prad. Nie sposob bylo isc niezauwazona jesli jest sie biala kobieta. Celem kazdego pielgrzyma bylo wiec nie tylko zmoczenie sie w Gangesie, ale rowniez sfotografowanie sie z bial twarza. Bo 'biali' do R przyjezdzaja w sezonie, czyli na poczatku i pod koniec roku. Teraz Hindusi celebrowali jedno ze swoich licznych swiat ku czci jednego z wielu bogow ktorym na codzien oddaja hold.

Plusem bylo to, ze ceny w hotelach byly naprawde niskie (pielgrzymi spia na ulicach lub w specjalnych obozowiskach 'pod chmurka'), oraz ze wystarczylo podejsc niewiele ponad 2 km w gore rzeki, zeby spokojnie wykapac sie w 'swietej wodzie' z dala od tlumow. Mialam wiec choc przez pare godzin prywatna plaze, a widzow tylko trzech, ktorzy cichaczem wspieli sie na pobliska skale i udawali ze wcale nie patrza w moja strone. Do tego MangoLassi pite litrami, no i jak dla mnie najwieksza zaleta R - rewelacyjnie zaopatrzone ksiegarnie studzily miejska goraczke.







Yoga. Na joge szkoda slow. Na kazdym kroku tablice, informacje, szkolenia, warsztaty i treningi w ashramach. Wszystkie mozliwe wariacje na temat. Pobyty od 3-dniowych z noclegiem i wyzywieniem po trzytygodniowe, gdzie za niewielka jak na europejskie warunki sume pieniedzy zrobia z ciebie 'prawdziwego' jogina.
Poziom zajec i uczestnikow  - niestety mierny. Nic dziwnego, skoro 'certyfikowanym nauczycielem jogi' moze zostac kazdy, wystarczy ze zaplaci okolo $2 000 i spedzi 3 tygodnie w ashramie na specjalnym kursie. Trzy tygodnie. Ile lat potrzeba zeby zrozumiec, ze joga to nie tylko stanie na rekach czy giecia w polrozkroku. Dlatego nie pisze wiecej na ten temat.
Jest tam tez jeden osroden jogi wg metody Iyengara. Jedynej mi znanej, gdzie nauczyciele przechodza kilkuletni trening, zanim zabiora sie za uczenie innych. Osrodek ponoc dobry. Niestety zamkniety w okresie letnim.

No i Beatlesi. Tuz przed desperackim wyjazdem z miasta udalo mi sie odnalezc  Maharashi MaheshiYogi Ashram, teraz opuszczony, pozerany przez las. Kiedys musial byc naprawde pieknym miejscem, oaza spokoju polozona nad rzeka, z dala od miejskiego zgielku, sprzyjajaca medytacji, paleniu jointow i nagrywaniu swietnego materialu... :)







Nie wiem czy z powodu nadmiaru wrazen, ilosci zdjec do ktorych pozowalam, liczby pomaranczowych koszulek, jednakowych twarzy o glupawym wyrazie, ktore przemknely mi przed oczami, a moze z powodu nadmiaru bakteri w spozytym lunchu, podroz powrotna byla tortura, meczarnia; krecilo mi sie w glowie, w uszach dudnilo, pot lal sie strumieniami, a ludzie jeszcze bardziej na mnie wlazili, chcieli dotknac, rozmawiac, nie znajc angielskiego...  Koszmar!

Udalo mi sie zachowac spokoj. Raz tylko walnelam typka parasolka przez leb, bo zlapal mnie w tlumie tam, gdzie nie powinien. A wczesniej klepnelam swieta krowe w zad, bo wlazla mi pod nogi. Przeszlam probe zwyciesko?

Ale i tak nic nie pobije pewnego malzenstwa, ktore patrzac na mnie zaczelo naciagac sobie oczy i mowiac przy tym 'cing-ciong-kong-kong' zapytalo czy jestem turystka z Chin...

I uwierzcie lub nie, zdjecia w zaden sposob nie oddaja tego, co sie tam dzialo, Tylko w spokojniejszych momentach moglam pozwolic sobie na wyciagniecie aparatu.

Hahnemann

Shiva

22.07.2011

Rajiv

Lekcje z Rajiv'em. Jestem absolutnie oczarowana. O to chodzi, taki wlasnie powinien byc nauczyciel. Poranne zajecia jogi 8 - 10. Po poludniu Pranayama - cwiczenia oddechowe, a raczej praca nad oddechem, cialem i swiadomoscia. Pierwsze 30 minut kazdych zajec to jego wyklad. Raz na trzy dni 'talk' czyli trzygodzinny monolog. Sieczka z mozgu.

Jak wielka cierpliwosc i wiare w siebie musi miec nauczyciel, zeby godzinami mowic, opowiadac, wykladac. Niezwazajc na przerazone miny sluchaczy, siedzi pieknie wyprostowany, w zielonej kurcie do kolan i bialych spodniach. Siwa, przystrzyzona broda i sniada cera dodaja mu jeszcze wiekszej charyzmy. Wyglada majestatycznie, wzbudza respekt i szacunek, a przy tym nie wywyzsza sie, jest zdystansowany i kulturalny.

'You follow this or not!'
'You understand this or not!'
'Have you understood this or not! Move, do it, now. Faster!'

I migiem wszyscy zrywaja sie zeby w ulamku sekundy znalezc sie w asanie. Bawi sie sam soba. Opowiada anegdoty, wybucha smiechem. Co chwile wtraca kilka zdan w Hindi, jakby nie kontrolowal mowotoku. Smieje sie sam do siebie. Przekonuje, zebysmy sie go nie bali, zebysmie nie siadali trzy metry od niego, twierdzi ze taki ma sposob nauczania. Ze gdyby mowil do nas slodkim glosem, nikt tak szybko i skutecznie nie wykonywalby jego polecen. Ma zupelna racje. Przypadl mi do gustu, co zreszta chyba widac, bo dosc czesto zaprasza mnie na srodek sali, zebym prezentowala dzialanie kolejnej z asan.

W trakcie zajec wykonujemy moze trzy pozycje. To niewiele. Przyzwyczajenie jestesmy do 15-20 asan w trakcje zajec. Wiekszosc z uczestnikow kursu to nauczyciele. Dwie lub trzy osoby ucza sie od podstaw. Zastanwia mnie, ile oni z tego wszytskiego sa w stanie zrozumiec...
Asan jest malo, ale jak dokladnie nad nimi pracujemy! Jaka swiadomosc sie w nas budzi, rozumienie kazdego ruchu, kiedy po raz 4. stajemy na rekach lub po raz 8. wchodzimy w 'psa z glowa w dole';  

W jaki sposob ruch piet wplywa na twoje kolana, w jaki sposob ruch nadgarstkow wplywa na twoje piety. I tu wcale nie chodzi o cialo; w jodze wcale nie chodzi o cialo, chodzi o swiadomosc ciala - to stara sie nam wpoic Rajiv. Chodzi o swiadomosc wspolpracy wszystkich naszych czesci, zewnetrznych i wewnetrznych z rozumem i zmyslami. 

Po kilku jego wykladach mam metlik w glowie. Caly czas slysze jego glos: Przyjechaliscie cwiczyc cialo, relaksowac umys? Nie spelnie waszych oczekiwan. Ja chce wam zaoferowac nauke prawdziwej jogi. Nie jestem 'Hindu Baba', nie mowie - podazajcie za mna, bedziecie szczesliwi. 
Bedziecie uczyc sie samych siebie. O to chodzi w jodze.


Czy dobrze, ze to wszystko pisze, ze sie tym dziele? Chyba tak. Zakladam, ze i tak nie macie nic lepszego do robienia, jesli czytacie moje brednie. A ja, piszac, lepiej przyswajam.
Jesli po powrocie ktos mnie zapyta, czego sie nauczylam, to przeciez i tak niewiele powiem. Albo zobaczy to sam, albo odesle go na bloga. Ten blog jest dla mnie blogoslawienstwem. Nie bede musiala nic mowic! Mocniejsza czuje sie w monologach.

Pozdrawiam wszystkich cierpliwych!


Life

Z dworca odebrala mnie podstawiona taksowka i zawiozla do miejsca zamieszkania. Maly, ukryty w goszczu zieleni domek. Wysiadajc z auta poslizgnelam sie na blocie i z plecakiem na plecach slizgiem przejechalam pod sama brame. Wszyscy w kolo bardzo sie przejeli, czy przypadkiem turystka nie polamla sobie nog, a ja nie moglam powstrzymac smiechu. Musialam na prawde wygladac jak ktos, kto pierwszy raz postawil noge na wsi.

W domku czekala na mnie juz inna 'turystka' - Ania z Warszawy. Swiat jest maly! Ania obecnie robi kurs nauczycielski metoda Iyengara w Polsce, a do Rajpur przyjechala po raz drugi. Wczesniej spedzila 2 tygodnie w Rishikesh'u rowniez praktykujac joge.

Nie minely dwa dni, a w domku zostalam sama. Historia lubi platac figle, mnie najwidoczniej pisana jest samotnosc. Zdazylam sie juz przyzwyczaic:)
Ania wyniosla sie z naszego domku po dwoch nocach z powodu karaluchow. Zostalam ja, salon, trzy sypialnie, kuchnia, lazienka, ogrod... i pan ktory robi dla mnie zakupy, przygotowuje posilki, sprzata...
Na obiad i lunch skromne wegetarianskie danie, czyli to, co jedza tu wszyscy hindusi: chapati - placki z maki i wody, dal - pikantna zupa z warzyw straczkowych z cebula i imbirem, duszone warzywa, czasami ryz. Na deser Chai Masala.
Na sniadanie - ktore serwuje sobie sama - mango lub owisianka z dahi - lokalnym jogurtem
albo spiced buttermilk czyli maslanka z masala. 







Odkad wyprowadzila sie Ania rowniez karaluchy przestaly sie pokazywac. Pierwszej nocy bylo ich okolo 8 w moim pokoju (szacuje ze przypadal jeden karaluch na jeden metr kwadratowy), okolo 12 w salonie, drugie tyle w kuchni i lazience... Nawet na mnie zrobily niemale wrazenie.
Teraz, rano, znajduje dwa do trzech trupow w salonie - to za sprawa zabojczego spray'u ktorym 'pan domu' traktuje je co wieczor.Co sie dzieje w nocy - nie wiem. Spie snem kamiennym , odgrodzona moskitiera od wszystkich potencjalnych zagrozen.

Ile kosztuje mnie to krolewskie zycie? W sumie 250Rs dziennie. Dodatkowe 70Rs jesli ide kupic owoce, owsianke lub korzystam z internetu. W sumie 320 - 350 Rs. Niewiele ponad 20 zlotych.
Jasne, ze mozna drozej; mozna miec wieksza sypialnie i lepsze kafelki na podlodze, moze bardziej urozmaicone menu i wiecej roslin w przystrzyzonym ogrodzie. Tylko po co.

Ale nie chce nikogo wprowadzac w blad. Te 300Rs starcza jesli zyje sie tak, jak ja teraz. Stoluje sie w domu, dzien spedzam na jodze, w wolnym czasie na czytaniu ksiazek.
Jesli sie podrozuje, zwiedza, koszty dziennego utrzymania, rowniez skromnego wzrastaja o 100, 200, 300 procent... 300 rupii to najtansza mozliwosc noclegu, np w Delhi, jesli jezdzi sie samemu. Rowniez na bazrze, w resturacji wszytsko jest drozsze, jesli jest sie tam po raz pierwszy lub nie zna sie obowiazujacych cen.



Old Rajpur


W odpowiedzi na komentarz do poprzedniego posta - sama sobie zazdroszcze rowniez! Musialam byc wyjatkowo dobra istota w poprzednim skoro teraz spotyka mnie tyle szczescia.
A powaznie, to jest na pewno kilka osob ktore mi to szczescie pozwalaja realizowac i im codziennie w sercu za to dziekuje!

Jesli chodzi o moje odczucia dotyczace sytuacji w ktorej mam szcescie byc - jestem we wlasciwym miejscu i w odpowiedniem na to czasie. Jestem dokladnie tu, gdzie byc powinnam i gdzie calkiem niedawno nawet mi sie nie snilo ze bede. Cisza. Malpy, swierszcze, swietliki. Gwiazdy na niebie! W miescie nie ma takich gwiazd. Drzewa i gory. Temperatura. Nie wiem jaka, idealna. Wilgotnosc zdecydowanie za duza. Ubrania raczej nie schna i poce sie zaraz po wyjsciu spod prysznica. Ale to co.
Old Rajpur to zupelna wies. Krowy na ulicach, wyjadajace ze smietnikow i szkola dla uchodzcow z Tybetu. Oprocz tego College of Ayurveda i Yog-Ganga Institute prowadzony przez Swati i Rajiv Chanchani w ktorym mam zaszczyt uczeszczac na zajecia jogi. Jogi. Malzenstwo; dawni uczniowie B.K.S Iyengara. On surowy, szorstki, czesto podnosi glos i krzyczy podczas zajec. Wlasciwie kazde polecenie wydaje podniesionym, ostrym glosem. Ale przez ten krzyk nie przemawia gniew, zlosc, a raczej milosc, zaangazowanie, wiedza i dazenie do tego, zeby uczniowie wyszli poza swoje wlasne 'JA'.

Mowi: joga to nie fitness, to nie usluga w stylu 'wy placicie, a ja bede mily i sprawie zebyscie sie czesciej usmiechali'. Joga to idea, to calosc. To sposob na zycie. Przyjezdzacie tu, placicie, decydujecie sie zostac z wlasnej woli i macie mnie sluchac, byc posluszni. 
Jesli przyjechaliscie tu po to, zeby sie zrelaksowac, odpoczac, popracowac nad cialem, czy zeby ulozyc sobie na nowo zycie, to sie rozczarujecie. 
Ja was bede uczyl czym jest JOGA. A joga to wszystko. To 'wcielenie' (embodiment) ciala, duszy, rozumu, emocji, zmyslow, pozadania; to uswiadomienie sobie ze to jednosc. 
A zeby osiagnac harmonie nalezy zaczac od pracy nad cialem.  
Nie przyjechaliscie tutaj, zeby spedzic czas jak wm kurorcie wypoczynkowym. Jesli chcecie palic papierosy, jesc mieso, nie bedziecie nigdy prawdziwymi 'Yog'. Bedziecie uprawiac yoga-a-a-a, czyli to, co robi sie teraz w US. Chwilowa moda i fitness. Przyjezdza do nas wielu ludzi, tylko dlatego ze yoga jest modna w dzisiejszyh czasch. My ich nie potrzebujemy, a oni nas. 
My tu bedziemy pracowac nad polaczeniami wewntrznymi (internet!)To jest wlasnie 'internet'. Tak to sie powinno nazywac. Tymczasem internet to dzis cos zupelnie innego.
W jodze chodzi o to, zeby w morzu nieokoju, jakim jest zycie, znalezc wewnetrzny spokoj.
Bo wszystko co na zewnatrz - przemija, jest subiektywne i niezalezne od nas.
Prawdziwy Yogi nie musi leciec na weekend do 5*hotelu w Szwecji, zeby byc szczesliwym.
Jemu starczy ze siedzi tu i teraz, obojetnie gdzie by nie byl, i bedzie mu dobrze. Bo to szczescie ma w sobie.
Tym wlasnie jest joga.

 
Jego zona, Swati, jest ponoc spokojna i przemila kobieta. Zupelne przeciwienstwo Rajiv'a. Ponoc, bo jeszcze jej nie spotkalam. Przewaznien razem prowadza kursy, ale teraz jest tylko on.

Niestety nie mam zdjecia Rajiv'a. Watpie zeby dal sie sfotografowac. Wklejam za to kilka zdjec mojej wsi - Old Rajpur. Polozonego kilka kilometrow za Dehradun - stolecznym miastem stanu Uttrakhand.
Puste ulice w niedzielny wieczor oraz krowa po kolacji.









21.07.2011

Express Delhi-Dehradun

Pierwsza klasa - na prawde pierwsza klasa! Cos w stylu starszej wersji bezprzedzialowego expresu na trasie Berlin-Warszawa. Tym razem nie bylo pokrzykiwaczy z koszami na glowach sprzedajacych samosy i herbate z mlekiem. Byly milczace 'hostessy' w meskim wydaniu, w jednakowych granatowych mundurkach i jednorazowych rekawiczkach. Rozdawali butelki z woda mineralna, poranny The Times of India, a potem wrzatek w minitermosiku, paczuszki z ciasteczkiem i torebka czarnej herbaty oraz dwoma cukierkami toffi...Bylo tak elegancko, ze pomyslalam sobie - nie zdziwilabym sie gdyby za chwile przyniesli mi lunch w jednorazowych pojemnikach, jak w samolocie... Ale jednak zdziwlam sie kiedy niecale dwie godziny pozniej dostalam nowy terosik z wrzatkiem a po chwili...tacke z zestawem sniadaniowm. Do wyoru Veg lub Non-Veg czyli sojowe kotlety lub omlet, do tego dwa tosty z dzemem i kawa w plastiku.

A zeby bylo jasne, dlaczego sie tak dziwie: jechalam najtansza - czwarta wersja pierwszej klasy. Czego w takim razie mozna sie spodziewac po klasie pierwszej pierwszej...

Pociagi w Indiach to dla kogos, kto nigdy tu nie byl, kwestia dosc zawila wiec wyjasnie. O ile tylko pamiec mnie nie myli - klas jest siedem. Nie na wszystkich trasach mozna jechac kazda z nich, a niektore pociagi ciagna tylko najtansze wagony.Ale.
Zaczynajac od najdrozszych to kolejno AC1, AC2 oraz AC3. Wagony te podzielone sa na zamkniete przedzialy w nocy sluzace jako kuszetki dla czterech (AC1, AC2) lub szeciu pasazerow (AC3). Nastepna, tansza klasa to AC seats, rowniez klimatyzowane, ale juz bezprzedzialowe. W takim siedze wlasnie ja. Dalej sa juz tylko wagony bez klimatyzacji - za to z milionem zardzewialych wiatrakow na suficie i kratami w oknach. Przewazne jest tez szyba ktora mozna zasunac jesliby komus za bardzo wialo...
Najdrozszy z tych najtanszych to Sleeper - rozklada sie w nim lozka na 2 lub 3 poziomach (nie wiem bo jeszcze nie jechalam) we wnekach lub na koytarzu. Nastepnie - First Class (sic!), rowniez bezprzedzialowy, cos jak ekonomiczne wydanie tego, czym ja jechalam do Dhrdn.
Ostatnia klasa wagonow to te najtansze, bezprzedzialowe z drewnianymi lawkami, cholernie niewygodnymi jesli zamierza sie jechac dluzej niz 2 godziny... Takim wlasnie ja jechalam do Agry. Na szczescie tylko 3,5h. Bylo calkiem zabawnie i nie nazwe tego doswiadczenia z klasy 'ekstremalnych' przed ktorym tak wiele osob mnie przestrzegalo.

Bardzo jestem ciekawa jak bedzie wygladac moja podroz z Delhi do Varanasi. Pojade najbardziej 'ekskluzywna' klasa czyli AC1. Bilet kosztowal mnie 2000Rs. Dla porownania - miejsce w Sleeperze kosztowaloby okolo 450Rs, a w najtanszej wresji z twardymi lawkami prawdopodobnie okolo 160Rs. Nie trzeba szukac daleko, zeby na wlasnej skorze poznac jak dzialaja podzialy klasowe w Indiach.

17.07.2011

Wyjatkow uciazliwa jest goraczka w takim klimacie. Mnie od wczoraj rozgrzewa od srodka. Obwiniam halasliwy helikopter na suficie (alias wiatrak) oraz klimatyzowane metro. Bol gardla i palaca geba, ach, a jutro 7h w pociagu do Dehradun - rowniez klimatyzowanym.
Zaluje juz ze pokusilo mnie na takie luksusy; zwykly 'sleeper' pewnie w zupelnosci by wystarczyl. Tym bardziej, ze zaopatrzylam sie dzis z lancuch z klodka (do przypiecia plecaka gdybym przypadkiem musiala przedzierac sie do toalety), a po wczorajszej podrozy do Agry, pierwsze koty za ploty, pociagow indyjskich juz sie nie boje.

Jedyna rzecza, ktora o zgrozo nie spedzi mi snu z powiek jest obawa, ze zaspie na pociag (za duzy halas w pokoju zebym uslyszala budzik...).
Normalnym rozwiazaniej takiej sytuacji byloby zamowic budzenie w recepcji. Ale co jesli 'hotel' takowej nie posiada? Do mojego wchodzi sie p[rzez stragan z ubraniami, a rachunki reguluje u pana 'wielofunkcyjnego' ktory tez przeciez kiedys musi spac. Moze jednak uda mi sie cos wskorac. Inaczej bede musiala wylaczyc na noc wiatrak...


P.S.
Spotkalam dzis znow 'mojego' Guru. Wyhaczyl mnie w tlumie na ulicy. Namaste. Tez wkrotce wybiera sie do Dehra dun.Powiedzial, ze sporobuje mnie tam znalezc.

Agra - backside

Oczywiscie Agra to nie tylko Taj Mahal, Agra Fort i pare innych zabytkow ktorych zwiedzanie wcale nie wydawalo sie tak pociagajace. Zamiast tego lepiej bylo zapuscic sie w mniej uczeszczane zakamarki miasta i poznac ich zycie z mniej turystycznej strony...











Taj Mahal

Nigdy nie mialam potrzeby zwiedzania mauzoleow czy grobowcow, do Agry zdecydowalam sie jechac tylko dlatego, ze 'wypada' jesli jest sie juz w Delhi. Jednak patrzac na ten budynek, w jego obecnym indyjskim otoczeniu, ciezko ukryc zachwyt. Jest Wielki, Marmurowy i Monumentalny. Naprawde piekny!










Mozna bylo sie spodziewac, ze nie tylko Taj Mahal bedzie atrakcja dla gromadnie przybywajacych turystow z calych Indii. Ciezko w takiej sytuacji zachowac powage. Zdjec bylo naprawde duzo, a najwiekszym zaintersowaniem cieszyla sie kolezanka z Polski.

16.07.2011

Taj Express - klasa 2S

Podroz pociagiem okazala sie latwiejsza niz sie spodziwalam. W jedna strone spalysmy, z powrotem trzeba bylo juz wyklocac sie o swoje miejsce, a ludzie stojacy w przejsciu niemal wskakiwali nam na glowy za kazdym razem gdy przechodzil sprzedawca herbaty lub samosow, ale i tak po calym dniu przedzierania sie przez Agre nie robilo to na nas wiekszego wrazenia. Za to wrazenie zrobil Taj Mahal.



New Delhi


New Dehi, czyli jak wygadaja autobusy komunikacji miejskiej (jechalam tylko raz, przewazniem poruszam sie metrem, a tam gdzie underground nie dociera - autorikshami).

Ochrona zabytkow jest pierwszorzedna - tu akurat India Gate w samym sercu miasta - facet z karabinem i tabliczka, zeby przypadkiem nie podchodzic za blisko.Prohibited area to jedno z ulubionych wyrazen hindusow. Zaraz po 'deluxe', 'first class', 'international' oraz 'Attention Please' czy 'Ekskjuzmi Madam' to zwrot, z ktorym mozna sie tu spotkac niemal na kazdym kroku...

Napierwszym zdjeciu akcja 'Make Delhi Green'. Wladze staraja sie cos zmienic, a mezczyzna spiacy na murku tylko uwiarygadnia te zamiary.

Guru i Power Mantra

Jedna z niewatpliwych zalet samotnego podrozowania jest to, ze sie nie tylko spotyka, ale i poznaje wiele nowych osob.
Ja pare dni temu poznalam swojego 'Guru'. A wlasciwie on poznal mnie.
W piatek wieczorem poszlam do jednej z loklanych 'restauracji'  (pare oblepionych muchami stolikow) napic sie przed snem herbaty. Najpierw dosiadl sie do mnie mily chlopak z Izraela, niestety nie bylo nam dane dlugo rozmawiac poniewaz chwile pozniej przy stole obok usiadl Baba Neem Nath, przerzucil moje rzeczy na krzeslo obok siebie, kazal sie dosiasc i wciagnal w dosc ciekawa rozmowe.
Nie moge oczywiscie zdradzac wszystkich jej szczegolow; dostalam kilka zyciowych 'wskazowek', dostalam swoja mantre ('power mantra') ktora powinnam powtarzac w chwilach slabosci, a wlasciwie powinnam powtarzac ja codziennie, i wizytowke z adresem na gmail'u. W zamian udalo mi sie namowic Babe na wspolne zdjecie i wyciagnac kilka detali z jego zycia, czyli np dowiedziec sie ze 10 lat temu pozbyl sie wszystkich swoich rzeczy, opuscil rodzine i zamieszkal na ulicy (czasami nocuje w pobliskiej swiatyni) zeby nauczac i dzielic sie swoja madroscia...
Podchodzac do ludzi i do ich pogladow z wlasciwym sobie dystansem stwierdzilam, przemily czlowiek o glebokim spojrzeniu i szczerych intencjach. W miedzyczasie jego uczen (bo jak na Babe przystalo, nie byl sam tylko ze swoim 'podopiecznym' ktory prawdopodobnie przyczynia sie do tego, ze Baba nie umarl jeszcze z glodu na ulicy) rowniez wcisnal mi karte wizytowa i - choc wcale go o to nie posilam - strescil swoj zyciorys i  zaplacil za moja herbate.
Po tych wszystkich grzecznosciach, uznajac ze rozmowa za bardzo sie juz przedluza, uprzejmie pozegnalam sie i poszlam trawic nowe madrosci zyciowe w zaciszu pokojowego wiatraka.




















Mantra brzmiala mniej wiecej: Om Ganga Gau Patey Nama
Chodzi w niej a moc Shivy, dlatego tez to tzw Power Mantra. Niestety nie jestem teraz w stanie przypomniec sobie na czym to dokladniej mialoby polegac:)
Choc - o ile mi wiadomo - o to w mantrach chodzi, zeby potwarzac, niezaleznia od poziomu zrozumienia, a efekt przyjdzie sam. No, zobaczymy :)

14.07.2011

Agra

Wlasnie przeczytalam w The Times of India ze wreszcie powinno padac. I co - nie zdazylam dopic goracej Masala Chai gdy tak lunelo, ze jedyne co moglam zrobic to schowac sie do obliskiej kafejki internetowej. Mam nadzieje ze nie bede musiala przesiedzic tu reszty dnia.

Jutro o 7.10 pociag do Agry. Troszke sie denerwuje bo w zeszly weekend znajoma chciala sie tam dostac i mimo kupionego biletu z miejscowka niestety nie bylo dla niej miejsca w pociagu. Doslownie - nie bylo, bo lokalni zwisajac z okien odcinali jedyny doplyw tlenu do wagonow, do ktorych i tak juz nie wcisneloby sie szpilki.
Jade tam razem z Eunkyung, moze lepiej a moze gorzej. Plus zdecydowanie taki, ze bede u niej nocowac i problem ze zaspie przestaje mnie nieopkoic.
A to dosc istotny problem - wiatrak w moim pokoju, a wlasciwie helikopter zwisajacy z sufitu, jest tak glosny, ze nie slysze dwu budzikow lezacych przy moim uchu.

new delhi

 Po pierwsze, czyli co najwazniejsze w Delhi, a o czym nie zawsze wspomina sie rozmawiajac o Indiach to przegenialne 'pluca miasta' czyli PARKI. W parkach nie brak panow w podeszlym wieku namietnie grajacych w karty, spacerowiczow, bezdomnych i zakochanych par sciskajacych sie za rece w namietnych sceneriach parkowych laweczek i zagajnikow.
Zdecydowanie jednak przewazaja mezczyzni. Kobiety w tym czasie 'chlodza sie' w domach, lub robia cokolwiek innego, nie wiem, ale zdaje sie jakby przewaga kobiet w populacji nie dotyczyla tego kraju. Wszedzie plec meska. W sklepach, przy straganach, na ulicach, oczywiscie, sami mezczyzni... Kobiety w zyciu publicznym udzialu najwidoczniej nie biora.
Inaczej ma sie sprawa ze mna oczywiscie, co widac na zalaczonym. Poniewaz z natury bywam lekko leniwa, a zwiedzenie to bardzo wyczerpujaca rozrywka!



Rowniez i krowy korzystaja z zycia, ale oczywiscie nie wszystkie. Ta sie akurat usmiechnela do zdjecia, przewaznie jednak zaprzegniete w woz nie sa skore to rozmow.
 

Zaparkowane pod dworcem Old Delhi riksze.


Uliczny zaklad szewski - okazali sie bardzo pomocni i za 20 rupi (1,50pln?) naprawili popsuty zamek.





Pan ponizej byl piekna wizytowka swojego zakladu rzezbiarskiego, a drugi pan prowadzil sprzedaz lunch'ow. Bardzo smakowite choc jak dla mnie za ciezkie. Oczywiscie obydwaj bardzo cieszyli sie ze zdjecia.



 Nie bede sie teraz rozpisywac na temat architektury... zostawie to na pozniej, kiedy bede miec wiecej czasu (bo Delhi pochlania, a 5 dni to zdecydowanie za krotko zeby jeszcze dzielic sie  przemysleniami!).

W kazdym razie ponizsze to Lotus Temple, rocznik 80, wspaniala!

I odrobina relaksu. Poczatkowo wzbranialam sie przed odwiedzaniem takich miejsc, ale drugiego dnia pobytu w indiach spotkanie w centrum handolowym z Eunkyung spadlo mi jak z nieba! Pzechodzilam lekki kryzys zwiazany z nadmiarem wszystkiego na ulicach (doslownie - wszystkiego) i pare godzin w klimatyzowanym CH sprawilo ze znow poczulam sie jak czlowiek.

Europejskie marki, dobrze ubrani ludzie, sklepy z mydlem, z kremami, i oczywiscie amerykanska kawa, a wszystko to w iscie zachodnich cenach. Ciekawym odkryciem jest dla mnie marka fabindia, a jakze, sprzedajaca rowniez - doslownie wszystko - co indyjskie (ubrania, kosmetyki, przyprawy), z ta roznica ze ladnie zapakowane, czyste i co najwazniejsze naprawde dobrej jakosci!