o indonezji będzie później. teraz o skutkach ubocznych podróżowania. i bynajmniej nie chodzi o lamblię czy amebę (z nimi zdążyłam się już pogodzić/zawrzeć rozejm, w każdym razie mam spokój).
wróciłam do europy prawie pięć miesięcy temu. od niemal trzech pracuję w berlinie. rozpoznawalne biuro, ciekawy projekt. no i szalenie interesujące miasto - gdyby tylko mieć na nie więcej czasu.
cały czas doskwiera mi stan nieprzemieszczania się. tryb osiadły. codziennie rano, maszerując do pracy liczę kroki i żeby ich było jak najwięcej. siedzenie zabija. zabija brak wrażeń i adrenaliny. (gdyby chociaż wysłali mnie na budowę ale nie możliwe skoro projekt rozbudowy Filharmoni Berlinskiej jest na wczesnym etapie powstawania).
codziennie kawa w tej samej filiżance, to samo krzesło, ten sam szef, i niezmiennie nudna sąsiadka zza sąsiedniego biurka.
głównym skutkiem ubocznym podrózowania, wyjeżdżania gdziekolwiek na czas dłuższy niż coroczne wakacje w pensjonacie, jest tęsknota za przygodami (jakimikolwiek!) i stopniowe uzależnianie się od adrenaliny. po powrocie nic już nie jest takie samo, a nawet gorzej, jest zdecydowanie nudniejsze i wlecze się niemiłosiernie.
podczas 3 tygodni samodzielnego podróżowania po Sumatrze poznałam więcej miejsc, zwyczajów, smaków i zapachów niż przez kilka ostatnich lat życia.
poznałam wiele dziwnych, i pare ciekawych osób. co noc spałam w innym miejscu, a każdego dnia musiałam to miejsce noclegowe zaplanować, rozpracować trasę, zorganizować transport, zdecydować co i gdzie zjeść żeby było niedrogo i do tego żeby się nie zatruć.
dziesątki spraw na głowie - ale takich zwyczajnych, ludzkich - żeby zapewnić podstawy bytu, gwarantowały konieczność podejmowania masy decyzji (a można liczyć tylko na siebie), kombinowania, szukania, rozważania.
wysiłki całego dni sprowadzały się do najprostszego - jak przetrwać i nie dać się wrobić. to tak niewiarygodnie ludzkie. i zupełnie nas nie dotyczy kiedy żyjemy w mieście i codziennie wykonujemy te same, rutynowe, powtażalne, niezmienne, bezmyślne do znudzenia czynności.
6.30 pobudka (Deutsche Radio), gimanstyka (z której zrezygnowałam na rzecz dłuższego leżenia w łóżku), ziewanie w rytm monotonnego Radio-Berlin-Brandenburg, prysznic, śniadanie, makijaż, zęby, S75 kierunek Spandau, a potem powrót, S75 kierunek przeciwny, Planckstrasse, ashtanga, pidżama, sen.
nuda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz