Przebrnęłam, delektując się każdym słowem, przez kolejną lekturę Terzaniego. Z ogromną satysfakcją odkrywałam, że intuicja kieruje nas w podobne strony. Tiziano spędził kilka miesięcy w północnoindyjskich ashramach. Ćwiczył yogę u adeptów B.K.S Iyengara. Był u lekarza ajurwedy w Dehra dun (tam mam spędzić ponad 3 tygodnie!), odwiedził Rishikesh (jest na mojej mapie), praktykował Vipassanę (ja będę w Sarnath, on w Tajlandii). Do tego Kalkota i Dharamsala do której ja pewnie już, mimo wielkich chęci, nie dojadę.
Minus pory roku, w której się wybieram w podróż. Monsuny mogą uniemożliwić mi zwiedzenie części z wymarzonych miejsc. Dlatego nastawiam się na jeżdżenie koleją. Jest szansa, że opóźnienia nie będą spowodowane np. obsuwaniem się dróg.
"Podrózników uważa się za śmiałków, a przecież tak naprawdę podróżowanie jest jednym z najbardziej leniwych sposobów spędzania czasu. Podróż to jednak nie tylko leniuchowanie, ale to cały złożony proces nieróbstwa, dzięki któremu możemy skupić uwagę bliskich na własnej nieobecności [...]. Podróżnik to wyjątkowo łakomy gatunek romantycznego voyeura[...]. Życia nie uprzykarzają mu więc tajna policja, szamani, czy malaria, ale perspektywa natknięcia się na innego podróżnika ." Paul Theroux
17.06.2011
fotografia
Miałam plan plan, żeby sprawdzić jak szybko na tego bloga można uploadować zdjęcia. Niestety - aparat przechodzi przedwyjazdową kwarantannę i zdaje się że do końca miesiąca z tego nie wyjdzie. Jeszcze po Indonezji do porządku trzeba doprowadzić matrycę, obiektyw, dokupić zapasową baterię, przejściówkę umożliwiającą wrzucanie zdjęć na komputer przez usb, mały pokrowiec. Przygotowaniom czas start. Zaczynamy odliczać. Do wyjazdu zostały 24 dni.
Oprócz aparatu, trzeba jeszcze załatwić wizy, kupić wszelkie możliwe zabezpieczenia chroniące przed komarami - leków antymalarycznych z sobą nie biorę, nawet dla pozorów, bardziej niż potencjalna malaria przerażają mnie nocne psychozy i halucynacje.
Spodnie, buty (i tak zgrzybieją i prędzej czy później je wyrzucę, ale nie polecę przecież na drugi koniec świata w samych japonkach!), wygodny plecak (będzie moją garderobą, szafą, sejfem i spiżarnią przez niemal 3 miesiące), dobra lektura (obowiązkowo!) i notes dopełnią 10 kilo których chciałabym nie przekraczać.
Oprócz aparatu, trzeba jeszcze załatwić wizy, kupić wszelkie możliwe zabezpieczenia chroniące przed komarami - leków antymalarycznych z sobą nie biorę, nawet dla pozorów, bardziej niż potencjalna malaria przerażają mnie nocne psychozy i halucynacje.
Spodnie, buty (i tak zgrzybieją i prędzej czy później je wyrzucę, ale nie polecę przecież na drugi koniec świata w samych japonkach!), wygodny plecak (będzie moją garderobą, szafą, sejfem i spiżarnią przez niemal 3 miesiące), dobra lektura (obowiązkowo!) i notes dopełnią 10 kilo których chciałabym nie przekraczać.
10.06.2011
Berlin Poznań Express
Powrót do Polskiej rzeczywistości okazał się szybszy i łatwiejszy niż przewidywałam. Już od wczoraj na Ostrzeszowskiej, powoli organizuję sobie życie. Kolejne, może już ostatnie (czy nie mówię tak co roku, odkąd zaczęłam studia) beztroskie trzymiesięczne wakacje. Wcześniej równie piękna rzecz. Wakacje w mieście.
Wydawało mi się, że ciężko będzie mi zorganizować sobie czas poza Berlinem. Bo gdzie lepiej smakuje wino i książka niż na schodach Bode Museum, dokąd lepiej pójść na wieczorny spacer, jeśli nie do Dussmann'a na Friedrichstrasse, gdzie jeść lunch, pić kawę, jeśli nie w jednej z setek berlińskich kawiarni. Unter den Linden, Potzdamer Platz, niesmiertelny Schinkel i elegancki Mies. Trzy minuty rowerem do Bramy Brandenburskiej (nie szczędziłam sobie tego widoku w ciepłe letnie wieczory), park przy Rosenthaler Platz, Berlińska Filharmonia Scharouna. Poruszanie się wśród tak wybitnych nazwisk, tak czarujących miejsc. Muzea i galerie na które już nie starcza czasu, jeśli samo chodzenie po mieście dostarcza tak wielu estetycznych doznań. Tapas przy Augustrasse, śniadania na Oranien, wino przy Kastanienalee. To wszystko tworzyło niepowtarzalny klimat prawdziwie czarującego do bólu (jeśli nie pięknego) miasta.
A teraz jestem w Poznaniu. Muzeum Narodowe, kilka prywatnych galerii - do mnie niestety nie zawsze przemawia prowokacyjna sztuka współczesna. Było mi trochę przykro, chyba jeszcze w środę, bo nie załapię się już na nową wystawę Polaroidów Helmuta Newtona (otwarcie w sobotę), na wystawę grafik Warhola, nie zdążyłam wrócić również do Gemaeldegalerie oddychać jeszcze choć chwilę malarstwem 'Starych Mistrzów' - Caravaggio, Botticelli, Velazquez
Ale prawdą jest, że w Poznaniu też się trochę dzieje. Oczywiście, Półwiejska nigdy nie zmieni się w Ku'damm, a Grunwaldzkiej nawet przez moment nie pomylę z Friedrichstrasse. Ale wydarza się tu w wakacje pare ciekawych koncertów, festiwali, są przede wszytskim nasze wspaniałe polskie kina z biletami niewątpliwie tańszymi niż 10 euro, bez okropnego dubbingu i hiszpańskich turystów głośno zajadających popcorn, są dwa teatry które warto odwiedzać, jest newet i Filharmonia. Nie słyszał pewnie o niej nigdy Sir Simon Rattle, ale myślę że i ona ma coś ciekawego do zaoferowania. No i jest Skorzęcin, jest Wielkie Drzewo Czereśniowe sąsiadów którą widzę siedząc przy kuchennym stole, są spacery z Ando, i pare innych rzeczy dla których warto tu wracać.
Wydawało mi się, że ciężko będzie mi zorganizować sobie czas poza Berlinem. Bo gdzie lepiej smakuje wino i książka niż na schodach Bode Museum, dokąd lepiej pójść na wieczorny spacer, jeśli nie do Dussmann'a na Friedrichstrasse, gdzie jeść lunch, pić kawę, jeśli nie w jednej z setek berlińskich kawiarni. Unter den Linden, Potzdamer Platz, niesmiertelny Schinkel i elegancki Mies. Trzy minuty rowerem do Bramy Brandenburskiej (nie szczędziłam sobie tego widoku w ciepłe letnie wieczory), park przy Rosenthaler Platz, Berlińska Filharmonia Scharouna. Poruszanie się wśród tak wybitnych nazwisk, tak czarujących miejsc. Muzea i galerie na które już nie starcza czasu, jeśli samo chodzenie po mieście dostarcza tak wielu estetycznych doznań. Tapas przy Augustrasse, śniadania na Oranien, wino przy Kastanienalee. To wszystko tworzyło niepowtarzalny klimat prawdziwie czarującego do bólu (jeśli nie pięknego) miasta.
A teraz jestem w Poznaniu. Muzeum Narodowe, kilka prywatnych galerii - do mnie niestety nie zawsze przemawia prowokacyjna sztuka współczesna. Było mi trochę przykro, chyba jeszcze w środę, bo nie załapię się już na nową wystawę Polaroidów Helmuta Newtona (otwarcie w sobotę), na wystawę grafik Warhola, nie zdążyłam wrócić również do Gemaeldegalerie oddychać jeszcze choć chwilę malarstwem 'Starych Mistrzów' - Caravaggio, Botticelli, Velazquez
Ale prawdą jest, że w Poznaniu też się trochę dzieje. Oczywiście, Półwiejska nigdy nie zmieni się w Ku'damm, a Grunwaldzkiej nawet przez moment nie pomylę z Friedrichstrasse. Ale wydarza się tu w wakacje pare ciekawych koncertów, festiwali, są przede wszytskim nasze wspaniałe polskie kina z biletami niewątpliwie tańszymi niż 10 euro, bez okropnego dubbingu i hiszpańskich turystów głośno zajadających popcorn, są dwa teatry które warto odwiedzać, jest newet i Filharmonia. Nie słyszał pewnie o niej nigdy Sir Simon Rattle, ale myślę że i ona ma coś ciekawego do zaoferowania. No i jest Skorzęcin, jest Wielkie Drzewo Czereśniowe sąsiadów którą widzę siedząc przy kuchennym stole, są spacery z Ando, i pare innych rzeczy dla których warto tu wracać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)